Szukaj na tym blogu

niedziela, 16 grudnia 2012

Miś, co zawsze śpiewać chciał

„Przemokły mi stopulce, gdy byłem z rana w piekarni po bułkę. Bo wpadłem w zaspę i śnieg nasypał mi się aż za skarpetę. Popędziłem do domu, zamoczyłem nogi w miednicy z ciepłą wodą i teraz tęsknie patrzę na bułkę. I na ręcznik, który zostawiłem w przedpokoju...” – to słowa Misia Kazimierza, które zostały zapisane na facebookowej stronie książki „Miś Kazimierz”. Autorką jest Paulina Wilk. Ta publikacja stała się także numerem jeden na mojej liście prezentów, o które poprosiłam Świętego Mikołaja. No, bo jak nie stać się fanką misia zwłaszcza, jeżeli na imię ma Kazimierz?

http://www.facebook.com/pages/Miś-Kazimierz-miśbook

Poza tym mam słabość do misiów w ogóle. Pierwszy był Bartek – duży, pluszowy, brązowy miś, który zajmował prawie całą moją poduszkę. Nawet w zeszycie z pierwszej klasy pod tematem „Moje zabawki” zajmował całą stronę. Na tym rysunku próbowałam oddać jego prawdziwe rozmiary. Niestety zeszyt okazał się za mały, ale pani i tak postawiła mi piątkę.

Bartek nie był jedyny. W tym samym momencie byli ze mną Uszatek i Coralgol. Kiedy na ekranie pojawiał się miś z klapniętymi uszkiem byłam wniebowzięta, a „Przygody Misia Coralgola” pochłaniały mnie całkowicie.  

„Coralgol to właśnie ja. Miś, co zawsze śpiewać chciał. Lecz choć bardzo kochał śpiew, wciąż fałszował pośród drzew… Coralgol to właśnie ja. Będę dla was w filmie grał…” – zaczynał śpiewać Coralgol swoim piskliwym głosikiem, a ja zamieniałam się w słuch. Nic nie mogło mnie oderwać od ekranu telewizora.

Później zapomniałam na trochę o Uszatku i Colargolu, bo nieoczekiwanie zjawił się Kubuś Puchatek. Oczywiście nie ten z książki A.A. Milne’a, ale ten z dobranocki wyprodukowanej przez Walta Disneya. – Tygrysek jest najlepszy – mówiła jedna z moich sióstr, która w latach szkolnych ceniła sobie niezależność i starała się żyć podobnie do Tygryska. – Nie, Prosiaczek jest fajniejszy, bo jest taki mały, miły i słodki – mówiła inna moja siostra. – Co? Prosiaczek to ciota. Ty to zawsze takich głupków wybierasz – odpowiadała jej miłośniczka Tygryska. – Najlepszy jest Puchatek – stwierdzałam ja, najstarsza siostra. – No Puchatek to wiadomo, ale my rozmawiamy, kto poza nim jest jeszcze fajny – odpowiadały zgodnie siostry, z którymi oglądałam bajkę Disneya.

W nasze siostrzane życie przebojem weszły też, „Gumisie”. Polubiłam je tak bardzo, że nie mogłam się doczekać niedzieli. Misie przygotowujące sok z gumijagód pokazywane były, jako dobranocka zawsze w niedzielę, w ramach w cyklu „Walt Disney przedstawia”. Piosenka w wykonaniu Andrzeja Zauchy towarzyszyła mi później przez cały, szkolny tydzień.


Teraz dorosłam, czasy się zmieniły. Moim towarzyszem stał się Miś Paddington, ale tylko w wersji angielskiej, bo przecież muszę się uczyć obcego języka. A miś Bartek został zastąpiony pluszowym, dużo mniejszym, czarnym szczurem z IKEI.  

wtorek, 27 listopada 2012

Będzie, czy nie będzie?

– Hy Matilda! Chcemy cię odwiedzić podczas ferii świątecznych, przed sylwestrem, bo będziemy miały wtedy wolne. Taki mamy plan. Bardzo chcemy zobaczyć Polskę zimą i koniecznie chcemy zobaczyć śnieg – napisała Vero, którą poznałam w Sewilli. Jej plany potwierdziła Rocio, a ja zaczęłam przeżywać stres. Czy ten śnieg na pewno spadnie?

Wielokrotnie w Sewilli rozmawiałyśmy o tym, że ani jedna ani druga nie widziała nigdy śniegu – Był kiedyś śnieg w Sewilli, w latach pięćdziesiątych. Mama mi opowiadała – stwierdziła Rocio podczas jednej z naszych rozmów, na ławce w parku, kiedy temperatura dochodziła do pięćdziesięciu stopni powyżej zera i dodała. – Chciałabym pojechać do Polski, bo u nas śnieg jest tylko w górach i czasami w Grenadzie.

W ubiegłym roku prawdziwa zima przyszła w styczniu...
fot. D.Nowakowska
Dlatego martwię się i zastanawiam, co zrobię jeśli w Warszawie, w grudniu śniegu jednak nie będzie. Przecież prawie zawsze podczas świąt Bożego Narodzenia dzieci narzekają, że nie ma śniegu i że święty Mikołaj nie będzie miał jak do nich przyjechać. Później zaczyna trochę padać, ale przed feriami zimowymi znowu dzieci płaczą, że śniegu nie będzie na ferie.
Uparcie śledzę długoterminowe prognozy pogody i pytam ludzi. – Jak myślicie będzie śnieg w grudniu i styczniu? – Nie wiem, ale mam nadzieję, że nie i że nie będzie mrozu – odpowiadają ci pesymistycznie nastawieni do życia.

– W sobotę w Polsce zacznie się zima – ogłosił wczoraj wieczorem w TVN Tomasz Zubilewicz i dodał – Drodzy Państwo w poniedziałek i we wtorek temperatura może spaść nawet do minus jedenastu stopni.
Odetchnęłam z ulgą, ale zaraz pomyślałam. – Ale jak to? Dlaczego? Jest za wcześnie, do końca grudnia przecież stopnieje. Zimo nie przychodź jeszcze, śniegu poczekaj!

źródło: tvnmeteo.tvn24.pl
W tej sytuacji mogę mieć tylko nadzieję, że Tomasz Zubilewicz jeszcze nie raz ogłosi nadejście zimy, a Vero i Rocio wybiorą ten odpowiedni moment.

sobota, 3 listopada 2012

Magiczny klub

Obudziłam się i spojrzałam na telefon. Chciałam się dowiedzieć, która godzina. Czekał na mnie nieprzeczytany sms: „Wróżę od 40 lat i jeszcze nigdy nie widziałam aż tak wyraźnie co ma nastąpić! W kartach jest LIST, SĄD, STRATA i KRATY.”

Muszę przyznać, że dramatycznie zabrzmiało. Zastanawiałam się nawet przez chwilę czy nie zejść do skrzynki na listy, żeby sprawdzić czy nie ściga mnie windykator. Zmieniłam zdanie. Postanowiłam dowiedzieć się więcej na portalu magiczne wróżby, którego adres został podany w treści smsa.

Nie, to nie tarot! To tylko gra: Wielki Dalmuti.
I co tam przeczytałam? „Nasi ezoteryczni eksperci pomogą ci rozwiązać każdy problem”, ale pod warunkiem, że prześlesz do nich najpierw smsa za 4 złote, a potem zapiszesz się do „Magicznego Klubu”. Na każdego członka czeka mnóstwo niespodzianek, a wróżka Małgorzata, która „ukończyła 1 stopień jasnowidzenia u Pana Antoniego Przechrzty” pomoże odnaleźć zaginione okulary i w ten sposób odmieni twój los.

Po tej zajmującej lekturze uznałam, że nie muszę pytać wróżki o to, co nadejdzie. Sama mogę połączyć nadesłane słowa. Przyjdzie do mnie LIST, w którym zostanę wezwana do SĄDU na świadka. Nagle stanę się oskarżonym, trafię z nieznanych sobie przyczyn do więzienia i spędzę resztę swoich dni za KRATAMI. Jestem spokojna. Wiem, co robić. Muszę tylko czekać na list, który być może nigdy nie nadejdzie. 

piątek, 26 października 2012

Z jajami

Większość podróżujących środkami komunikacji miejskiej rozmawia między sobą albo przez telefon tak głośno, że trudno przestać słuchać. Może to nieładnie i niekulturalnie, ale po prostu nie sposób zatkać uszy, kiedy ktoś zaczyna taką rozmowę…

– Fajne masz to zdjęcie z jajami na Facebooku  – mówi kobieta w wieku około sześćdziesięciu lat do swojej koleżanki siedzącej na ławce obok. – No wiesz to z jajami… – dodaje, bo tamta chyba nie zrozumiała, nie reaguje.
– A jakie zdjęcie? – zapytała w końcu druga z pań.
– No pamiętasz jak byłyśmy tam wiesz… no to oni wstawili to twoje zdjęcie wiesz… z jajami… no na Facebooka – dodała pierwsza, która chyba stwierdziła, że w ten sposób dokładnie wyjaśniła, o co jej chodzi. Ja nic więcej z tego nie zrozumiałam, ale jej koleżanka się ożywiła.
– Aaaa! STAMTĄD! No wiem, ale ja wiesz nie korzystam… i nie wiem w ogóle jak to zobaczyć – odpowiedziała.
– Ja też nie korzystam, ale mój chłopak (z tonu, którym to wypowiedziała zrozumiałam, że chodzi raczej o syna, a nie o życiowego partnera) wchodzi i mi pokazał. Ale ja muszę się zarejestrować, bo to bezpłatne jest. Wiesz? – nie dawała za wygraną pierwsza.
– Tak? No to jak bezpłatne to ja chyba też się zarejestruje – odpowiedziała bez przekonania druga i wstały, żeby wsiąść do nadjeżdżającego metra.

Nie wiem, o jakie jaja chodziło oraz gdzie historia z jajami się wydarzyła. Wiem jednak, że rozmowa była tajemnicza i przez to bardzo ciekawa. Najważniejsze, że dostęp do portali społecznościowych jest bezpłatny i pani, która nie widziała swojego zdjęcia z jajami będzie mogła je zobaczyć. 

czwartek, 4 października 2012

Rozmowy w drodze

Co dziesiąty bezrobotny w Polsce ma wyższe wykształcenie. Według danych Ministerstwa Pracy pod koniec marca 2012 zarejestrowanych było blisko 236 tys. bezrobotnych, którzy ukończyli wyższą uczelnię. To o ponad 9,9 tys. więcej niż pod koniec 2011 roku. – te informacje dostępne są za pośrednictwem telewizji, radia, gazet oraz Internetu.

Tymczasem nieświadomi niczego, studenci pierwszego roku jadąc autobusem, podekscytowani rozmawiali o swoich poważnych, studenckich sprawach…
– Z kim macie prawo rzymskie? – zapytał chłopak
– No… z taką kobietą, nie pamiętam nazwiska, co niby wygląda na miłą, ale chyba jest straszna. – odpowiedziała dziewczyna.
– Ona ma wygląd takiej wrednej matematyczki. Tylko czeka, aż będzie mogła nas gnębić. – dodał chłopak
– Ja to się boję jeszcze logiki i Łaciny. Dużo osób z naszego roku miało w liceum Łacinę. Ja nie miałam. A ty?
– Też nie miałem. Jesteśmy tacy nieprzygotowani do tych studiów. Oby na Łacinie nie było gramatyki, bo podobno jest strasznie trudna. Jeśli będą tylko jakieś rzeczy, których można się nauczyć na pamięć to spoko, ale gramatyki nie chcę. Ciekawe z kim jest Łacina. Możemy przecież trafić na świra, co będzie nas cisnął. – stwierdził chłopak.
– Podobnie może być z logiką. My chyba na logice jesteśmy w tej samej grupie, co? – zapytała z nadzieją dziewczyna.
– Nie wiem, być może. Ja staram się być skupiony i wszystko notować, a nie rozglądać na boki. – odparł oburzony.
Po tej wymianie zdań zaczęli rozmawiać o książkach. W końcu, co pozostaje biednej dziewczynie, która wypatrzyła go sobie z tłumu dzielnych, przyszłych, bezrobotnych, a o on jej nawet nie zauważył.
Słynny, żółty tramwaj w Lizbonie.
Ciekawe jakie w nim odbywają się rozmowy...

Poza tym naprawdę ciekawy jest fakt, że w autobusie lub tramwaju można się bardzo wiele dowiedzieć na temat życia innych. Wczoraj długowłosy mężczyzna informował przez telefon swojego kolegę (a przy okazji wszystkich pasażerów tramwaju):
Postanowiłem, że jak dostanę wypłatę to zapłacę za gaz. Będę miał już z głowy i nie będzie się to za mną ciągnęło. A wiesz, że ten gaz to cały czas jest zapisany na mamę, która zmarła 6 lat temu, ale pani powiedziała mi, że jak przyniosę akt zgonu to na mnie przepisze. tutaj nastąpiła chyba dłuższa wypowiedź kolegi.
I znowu odezwał się długowłosy mężczyzna. – Tak, wystarczy akt zgonu. No to, co widzimy się jutro wieczorem z tym aktem zgonu i wszystko załatwimy? Trzymaj się! odłożył słuchawkę, ale za chwilę wybrał inny numer.

Witam. Jak się czujesz? Ja mam kilka problemów…. – po drugiej stronie słuchawki padło pytanie. – Nie, nie wiem, co z Aśką ona jest pewnie na mnie wkur… jak zawsze. Ale mam nadzieję, że jej nie mówiłeś tego, co ci wczoraj powiedziałem. znowu pytanie po drugiej stronie. – Tak, bo tego nikt nie wie oprócz ciebie. Wiesz tego, co ci wczoraj mówiłem…
Jestem pewna, iż cały tramwaj czekał na to, że mężczyzna przypomni swojemu koledze, o jaką tajemnicę chodziło. Niestety, miał resztki rozsądku i z tramwaju wysiadłam w niewiedzy. 

sobota, 22 września 2012

Bardzo dobrze

 Już nie niemiecki czy rosyjski, ale hiszpański jest najchętniej wybieranym przez Polaków, drugim językiem obcym. – donosiła w zeszłym roku prasa i chyba miała rację. Hiszpański zawędrował pod strzechy. Bowiem nie w Instytucie Cervantesa czy na lotnisku, ale przy ulicy Świętojańskiej zauważyłam brzmiące po hiszpańsku stwierdzenie: muy bien (bardzo dobrze). Jest to nazwa sklepu z pamiątkami, którego właściciel prawdopodobnie jest poliglotą. Bo nazwy materiałów, z których wykonano pamiątkową biżuterię zostały wymienione po angielsku: amber, silver, gold. Poza tym gifts i souvenirs też prawie bezbłędnie napisane. 


Bardzo dobrze, że Polacy uczą się angielskiego, hiszpańskiego i potrafią się do tego przyznać. Przynajmniej Hiszpan pochodzący z Andaluzji nie będzie czuł się obco na Starym Mieście. Temperatura może i poniżej trzydziestu stopni, ale przynajmniej muy bien przy drzwiach zostało napisane. 

środa, 12 września 2012

Będzie mi tego brakowało

Pochmurno, deszcz i liście spadające z drzew – tak przywitała mnie Warszawa. To duża zmiana, kiedy wraca się z miejsca, w którym słońce jest przez cały czas, dookoła palmy, a temperatura nie spada poniżej 30 stopni. Tego akurat nie będzie mi brakowało, bo w Sewilli czasami przydałoby się kilka kropel deszczu i trochę cienia. Będzie mi jednak brakowało wielu innych rzeczy…


Ponad 30 proc. bezrobocia, czyli więcej niż u nas, a Hiszpanie codziennie uśmiechnięci, zadowoleni z życia, kochają swój kraj. Wielu z nich myśli o emigracji zarobkowej, ale robi to z bólem i żalem. – Do Polski przyjadę zimą, zobaczyć śnieg. Na wakacje zawsze zostaję tutaj, bo najlepsze wakacje są w Hiszpanii. – powiedziała mi jedna z koleżanek, którą zaprosiłam do Warszawy.

Mojito, rebujito, clara con limón i tinto de verano – tego też będzie mi brakowało. To słaby, rozwodniony alkohol, zawsze podawany z lodem. Jednak o wiele lepszy od naszej mocnej wódki oraz piwa, które dla mnie są nie do wypicia. Poza tym drinki w Andaluzji to nocne siedzenie w urokliwych, hałaśliwych barach. Nocnego życia będzie mi brakowało. Tęsknię również za bezpośrednim zwracaniem się do klienta. Nikt tam nie używa zwrotu proszę pani czy proszę pana. – ¿Que quieres? – pada z ust kelnera i trzeba szybko odpowiedzieć. A najlepiej zamówić przy barze, bo za fatygowanie obsługi do stolika jest dodatkowa opłata.

Będzie brakowało mi także głośnej ulicy, na której wszyscy gadają i krzyczą na całe gardło. – O, siema Franek! Co słychać? Jak się czujesz? I nikt się z tego powodu na nikogo krzywo nie patrzy, nie ogląda z niesmakiem za siebie. Starsza pani nie zwraca młodzieży uwagi, że w miejscu publicznym należy być cicho, bo sama rozmawia przez telefon na całe gardło. Niewiele jest kwestii, którymi Hiszpanie naprawdę się przejmują i tego mogliby się od nich nauczyć Polacy. Nas bowiem nawet kilka kropel deszczu może doprowadzić do załamania nerwowego.

Jest sporo rzeczy, których w Hiszpanach i Hiszpanii nie lubię, ale o nich pamiętać nie chcę. Andaluzja pozostanie mi bliska na zawsze. 

poniedziałek, 10 września 2012

Inwokacja do Sewilli

Sewillo Andaluzji stolico!
Łzę po tobie poczuło dziś me lico.
Będzie mi ciebie brakowało,
Choć deszczu miałaś za mało.
Wysokie u ciebie temperatury,
Nie oszczędziły mej białej skóry.
Drinki twe sławne, choć bardzo słabe,
Pomogły mi poznać dobrą zabawę.
Sjesty godziny mnie zszokowały,
Bo w ciągu dnia spać mi kazały.
Angielski język w Sewilli nieznany,
Hiszpański tutaj jest nakazany.
Twoi mieszkańcy leniwi bardzo,
I z pracą sobie raczej nie radzą.
Właśnie dlatego Sewillo droga,
Opuszczać ciebie będzie mi szkoda!


niedziela, 9 września 2012

Najlepsze po imprezie

Moje ostatnie, tłuste, andaluzyjskie śniadanie – churros con chocolate. To tradycyjny, hiszpański przysmak przypominający trochę nasze faworki. Jest pyszny, ale NAPRAWDĘ tłusty. Robi się go smażąc w głębokim oleju ciasto przypominające „węża”. Można posypać cukrem albo maczać w bardzo gęstej czekoladzie. Ja wybrałam tę drugą opcję i nawet nie chcę wiedzieć ile takie śniadanie zawiera kalorii.

Churro jest do kupienia tylko w miejscach nazywanych Churrería. Otwarte są one od siódmej do czternastej. Później nie warto się tam wybierać, bo i tak będzie zamknięte.


Mieszkańcy Hiszpanii kochają churro. – Najbardziej popularne jest na śniadanie, na przykład po imprezie. W Polsce też? – zapytała, na początku mojego pobytu w Sewilli, Emilia, nauczycielka hiszpańskiego. – Nie, dla mnie to jest coś nowego. – odpowiedziałam. Emilia nie mogła tego zrozumieć.  – Nie macie churro? Niemożliwe! – stwierdziła. Nie była w stanie przyjąć do wiadomości, iż ten przysmak pochodzący z Hiszpanii można kupić (poza tym krajem) w Ameryce Łacińskiej, Portugalii, Francji i Turcji. No chyba, że znajdę przepis w Internecie i otworzę warszawską churrerię. 

środa, 5 września 2012

Sardynki z Malagi

Stara, rybacka łódź, wypełniona piachem. Na niej pali się ogień, w którym płonie drewno wyłowione z Morza Śródziemnego. Przy łodzi krzątają się zazwyczaj mężczyźni, którzy pieką nadziane na patyk sardynki oraz inne pochodzące z tego miejsca ryby – to Malaga i jej plaża.


Knajp, w których można zamówić espeto de sardinas (czyli grillowane w ogniu sardynki) jest naprawdę sporo. Idąc w nocy, wzdłuż plaży bez przerwy jest się zaczepianym przez kelnerów i pytanym: - Coś do jedzenia? Do picia? Zapraszam.

Warto się skusić i usiąść na chwilę w jednym z barów, zjeść pieczoną w ogniu rybę, pokropioną cytryną i wsłuchać się w szum morza.  Mimo, że to podobno Portugalia słynie z sardynek te spożyte w Maladze były dużo lepsze… 


czwartek, 30 sierpnia 2012

Shopping time

Zbliża się powrót do Warszawy. Dlatego czas na zakupy w sklepach z pamiątkami. Odwiedzam je z żalem. Z drugiej strony jestem też podekscytowana, bo można tam kupić wiele ciekawych, dziwnych i niepotrzebnych rzeczy. Moja uwaga skupiła się na podkoszulkach. Chcę mieć t-shirt, który będzie przypominał pół roku spędzone w Andaluzji.

Okazuje się, że podkoszulków jest mnóstwo, a przynajmniej połowa z nich ma napis, który prawdopodobnie miał być zabawny. Są klasyczne takie jak  I love Seville, czy po prostu Sevilla ze zdjęciem jednej z miejscowych atrakcji turystycznych. Stworzono też takie, które mają opisywać styl życia mieszkańców: Sjesta spanish yoga czy Spanish triathlon: drinking, eating, fucking, aż do takich jak Sexvilla enjoy all night long.

 

Najbardziej andaluzyjski okazał się jednak podkoszulek z napisem ¡Coño! Que caló, co po polsku oznacza „Ku…! Ale gorąco!. To stwierdzenie, które pada z ust mieszkańców Sewilli bez przerwy. Najciekawsze, iż w pełni brzmi ono ¡Coño! Que calor. Jednak mieszkańcy Andaluzji bardzo często omijają początek albo koniec wyrazu. I postanowili także na podkoszulku napisać po swojemu. Dlatego ten t-shirt najlepiej oddaje charakter miasta, a właściwie mieszkających w nim ludzi.


czwartek, 23 sierpnia 2012

Prace naprawcze

Czy pomnik na fontannie przy placu Puerta de Jerez w Sewilli znowu będzie miał głowę? Wszystko wskazuje na to, że tak. Wczoraj zaczęły się prace naprawcze i mają trwać przez tydzień. Jak donoszą lokalne gazety oraz portale internetowe fontanna przejdzie całkowitą renowację. Konserwatorzy naprawią nie tylko głowę, ale również inne uszkodzenia, których podobno było już całkiem sporo.


















Głowę odnaleziono i naprawiono. Nie wiadomo jednak nic na temat sprawców, którzy dokonali dekapitacji pomnika w dniu, w którym reprezentacja Hiszpanii została mistrzem Europy w piłce nożnej. Chyba policyjne metody zawiodły, a sprawca tego, haniebnego czynu chodzi sobie wolno po Sewilli, a może nawet pojechał gdzieś na wakacje?

niedziela, 19 sierpnia 2012

Sensacja?

– Fala upałów na południu Europy! – poinformował wczoraj portal TVN Meteo. Napisano również o tym, że w miejscowościach na południu Hiszpanii temperatura może wynieść nawet 41 stopni Celsjusza.
www.tvnmeteo.pl
Szkoda tylko, iż to nie do końca prawda. Na południu Hiszpanii już od czerwca temperatura utrzymuje się na poziomie 38-40 stopni, a fale upałów przychodzą tu znacznie częściej i trwają znacznie dłużej. Miejskie termometry przynajmniej trzy razy w tygodniu pokazują 42 albo 45 stopni. I jak twierdzą mieszkańcy Andaluzji to nic nadzwyczajnego.

 – W tym roku jest całkiem normalnie. – powiedziała mi Isabel (koleżanka z Sewilli) i dodała. – W zeszłym roku to były upały. Kilka razy mieliśmy nawet 50 stopni Celsjusza. – Ile? – dopytałam, bo myślałam, że po prostu z moim hiszpańskim jest coś nie tak i źle zrozumiałam. – No 50, a czasami nawet 53. – powtórzyła głośno i wyraźnie Isabel, która przekonywała mnie, że oni w zasadzie nie znają innej pory roku niż lato i wiosna.

– Zimą jest u nas 18 stopni. – dodała. – Na plusie? – zapytałam. – No tak, a co u was na minusie? – spojrzała na mnie, a ja pokiwałam głową. Isabel westchnęła i powtórzyła po raz kolejny, że Polska to zimny kraj. Pewnie dlatego nasze portale pogodowe piszą o hiszpańskiej, niespotykanej dotąd fali upałów, która tutaj robi wrażenie tylko na turystach. 

www.20minutos.es

wtorek, 14 sierpnia 2012

Sjesta na basenie?

Podczas upałów Hiszpanie potrzebują kilku rzeczy. Po pierwsze drinków z dużą ilością lodu, po drugie klimatyzacji, po trzecie sjesty, a po czwarte… basenu pod gołym niebem. Dlatego na wielu osiedlach dostępna jest specjalna pływalnia, otoczona ogrodowymi parasolami. Znajduje się ona na podwórku albo na dachu wielorodzinnego domu czy bloku.


Czasami zdarza się jednak, że ktoś mieszka na osiedlu, na którym basenu nie ma. Wtedy powinien poszukać znajomych, którzy go mają i mogą nas zaprosić. Tak też było ze mną. Zostałam zaproszona.

Poszłam na basen, w którym wspólnie kąpią się i rozmawiają sąsiedzi. Oczywiście w określonych grupkach. Są mamy z dziećmi, panie i panowie na emeryturze, ubrane w skąpe bikini nastolatki oraz chłopcy, którzy siedzą we własnym towarzystwie i bez skrępowania omawiają wygląd koleżanek.

– Chodź, chodź tam siedzi Isidoro. Musisz go poznać. Chodź, przedstawimy cię. – powiedziała jedna z moich młodych towarzyszek. Wcześniej zrozumiałam tyle, że Isidoro podoba się każdej z nich. A zapytane o to czy im się podoba piszczały, chichotały i krzyczały, że nie. – Po co? Nie chcę. – odpowiedziałam. – No chodź. Musisz. – mówiły tak głośno, patrzyły w jego stronę, ciągnęły mnie za ręce, iż musiałam odpuścić. Przedstawiłam się, powiedziałam, że jestem z Polski. Później zostałam przepytana: – Ile masz lat? Jak masz na nazwisko? Masz męża? A czy masz dzieci? Mieszkasz tutaj?  

Udzieliłam w miarę wyczerpujących odpowiedzi, gdyż Izydor pokiwał głową z uznaniem. Później powiedział, że basen zamykany jest o piętnastej, bo wtedy zaczyna się sjesta. A przecież nie można spędzać jej na basenie, bo ktoś mógłby się niepotrzebnie zmęczyć podczas kąpieli. 

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Miejski wspin

Upały, upały, upały ale… trzeba się też czasami poruszać. W weekendy, latem siłownia zamknięta. Można jednak, w godzinach porannych (później słońce staje się zbyt męczące) wypróbować bezpłatne „mosty wspinaczkowe”. Dostępne są dwa.

Jeden przeznaczony tylko dla bulderujących. Imitujący skały, most królowej Izabeli II, stojący w centrum Sewilli nad rzeką Gwadalkiwir. Podobno został zaprojektowany w pracowni samego Gustawa Eiffla (tego od paryskiej wieży).

Na drugim moście (Puente del Alamillo) czekają drogi dla miłośników wspinaczki z asekuracją. Są drogi łatwiejsze, pionowe, ale też drogi w dachu, mocno przewieszone. Pełno przeróżnych, dziwnych chwytów, zaczynając od takich, jakie można spotkać na każdej ścianie wspinaczkowej, po przykręcone tam kamienie, fragmenty skał, czy kwadratowych płytek.

Mimo tego, że wszystko razem wygląda dosyć specyficznie, a wszędzie dookoła pełno śmieci. „Most wspinaczkowy” cieszy się dużym zainteresowaniem wśród mieszkańców Sewilli. Wiszą tam nawet ogłoszenia: – Jeśli szukasz towarzystwa do wspinania dzwoń pod ten numer… i proś Marco. Mam sprzęt wspinaczkowy. 

sobota, 4 sierpnia 2012

Hiszpański Facebook

– Masz Tuenti? – Wstawisz te zdjęcia na Tuenti? – pytali mnie znajomi z Sewilli. Odpowiadałam, że nie znam tego portalu, nie wiem, co to jest i że mogę podzielić się fotografiami jedynie na Facebooku. Wytłumaczyli mi, że Tuenti to portal społecznościowy.

No tak, zorientowałam się. Ale jak on dokładnie wygląda? Skąd się wziął? W Polsce chyba go nie ma. Zaczęłam szukać informacji i okazało się, że Hiszpanie jak zwykle musieli zrobić coś po swojemu. To byłoby zbyt proste korzystać z uniwersalnego, Facebooka. Przecież oni nawet na komputer mówią „ordenador” i tylko to słowo rozumieją.

Tuenti jest nazywany „hiszpańskim Facebookiem”. Został założony w 2006 roku przez grupę przyjaciół. Jego nazwa pochodzi od hiszpańskiego „tu enti(dad)”, czyli „twoja tożsamość”. Cóż… można było się tego spodziewać. Przecież oni, jak sami twierdzą, są tradycyjni, przywiązani do swojego języka oraz hiszpańskich marek.  

www.tuenti.com

piątek, 3 sierpnia 2012

Czas na piknik

– Najpierw ty przez godzinę uczysz nas angielskiego, a potem my ciebie hiszpańskiego. – zaproponowała czteroosobowa grupka młodzieży. Trzy osoby to Peruwiańczycy, a jedna z nich to Hiszpanka z Sewilli. Zgodziłam się, bo niby co miałam zrobić? I tak muszą być zdesperowani, albo pracowici, skoro chcą się uczyć podczas wakacji. Jednak to drugie w Hiszpanii jest raczej mało prawdopodobne.

Najwięcej angielskich słów i konstrukcji zna koleżanka pochodząca z Hiszpanii. – Zapytaj o Presento Simple, a zapytaj jeszcze o verbos modales. – prosili ją znajomi. Ja udawałam, że nie rozumiem po hiszpańsku. Radziłam próbować, mówić po angielsku. A poza tym dziwiłam się, że każda angielska nazwa czasu ma swoją hiszpańską formę. U nas raczej niespotykane.

Po pierwszej lekcji skapitulowałam. Teraz staram się wydobyć z głębi umysłu wszystkie hiszpańskie słowa, które przez trzy miesiące nauki udało mi się poznać. Próbuję tłumaczyć łącząc angielski z hiszpańskim i polskim. Jakoś idzie, ale to ciężka praca, kiedy trzeba wszystko robić powoli oraz głośno i wyraźnie. Dlatego cwani uczniowie przy okazji lektury angielskiego tekstu o pikniku, sami zaproponowali… piknik. – Niech będzie. – odpowiedziałam, bo uznałam, że może dojdziemy jakoś do sukcesu ucząc się przez zabawę. Słyszałam kiedyś, że to działa…

poniedziałek, 30 lipca 2012

Złote piaski Lagos

Skały, skały, skały i plaże, które są uznawane za najpiękniejsze w Europie. Tak wygląda Lagos, mała miejscowość w Portugalii. Niewielkie plaże otoczone są przeróżnymi, ciekawymi formacjami skalnymi, aż chce się poszukać spitów. Niestety o wspinaniu trzeba zapomnieć, bo skały są kruche, a przy każdej z nich wisi komunikat: „Rockfall hazard”. W zamian można wybrać się w podróż łódką lub kajakiem i zajrzeć do jaskiń.


– To piękna wycieczka. – zapewniał Portugalczyk, który namawiał turystów do przejażdżki. Chyba zauważył moje wahanie, bo dodał. – Jak wrócisz i powiesz, że ci się nie podobało, nie płacisz.

To mnie przekonało. Postanowiliśmy popłynąć. Przydzielił nam łódkę i powiedział. – Popłyniecie z bardzo dobrym kapitanem, który mówi po angielsku.

Okazało się, że kapitan nie był zbyt rozmowny. Tylko od czasu do czasu wskazywał kolejne skały i mówił:  Elephant, wedding cake, Titanic, twins… – i trzeba przyznać, że skały rzeczywiście przypominały to, o czym mówił. Czasami, kiedy wpływaliśmy do jaskini kazał uważać na głowy oraz okulary przeciwsłoneczne. Po zakończaniu wycieczki, która trwała ponad czterdzieści minut, musiałam zapłacić, bo było dokładnie tak jak przed wypłynięciem powiedział szef firmy. – Beautiful trip!

wedding cake
Titanic

poniedziałek, 23 lipca 2012

Kolorowy konkurs

– Podejdźcie tutaj, ustawcie się ładnie. – powiedział hiszpański tata do swojej córki i jej koleżanek. Zaczęły pozować, a ojciec fotografował. Okazja do robienia zdjęć bardzo dobra, bo w sewilskiej dzielnicy Triana odbywa się właśnie trzydniowy konkurs sevillany. Dzieci, młodzież i dorośli mogą wykazać się swoimi umiejętnościami przed publicznością oraz jury.


Wśród dzieci ogromne poruszenie. Dziewczynki ubrane w kolorowe suknie, z kwiatami we włosach próbują naśladować starsze koleżanki i wykonywać kobiece ruchy. Niestety na scenie często zapominają ustalone wcześniej kroki, zastępują je czymś swojego autorstwa. Ile w tym sevillany? Prawdopodobnie niewiele, ale wygląda urokliwie. Pary składające się z młodzieży tańczą z równie dużym zaangażowaniem. Ruchy dopracowane, rytmicznie stukają kastanietami. Na koniec dorośli tańczący z potrzeby serca. Publiczność klaszcze i popija drinki.


Nastrój udzielił się też konferansjerowi, który prawdopodobnie przeszedł już jakiś czas temu na emeryturę. Stara się jednak jak może opowiedzieć coś ciekawego na temat tańca i święta w dzielnicy Triana. Jego wypowiedź nie wzbudza zainteresowania. Widownia traktuje to jak przerwę na papierosa, łyk piwa i rozmowy na temat tańczących par: kto lepiej, kto gorzej, a kto powinien wygrać. Tylko muzyka oraz barwne stroje są w stanie przerwać emocjonującą dyskusję. 

niedziela, 22 lipca 2012

Miecze świetlne i karuzela

Za dwa euro, przy pomocy wiatrówki i korka, można ustrzelić nagrodę: breloczek, małą, żółtą piłeczkę lub przyrząd do robienia baniek mydlanych. Z kolei za jeden euro wystarczy pociągnąć za sznurek, żeby wylosować maskotkę. Każdy może wygrać. Nie wiadomo tylko czy będzie to duży, zielony krokodyl, czy może malutka, niebieska małpka. Chętni mogą też spróbować, złowić na plastikową wędkę, kolorową rybkę lub kaczkę. Te atrakcje dostępne są od dwóch dni w Sewilli, w dzielnicy Triana.


Z jakiej okazji? Trwa święto ku czci Santiago i Świętej Anny. Poza kościelnymi nowennami oraz procesjami, towarzyszy mu także świecka tradycja. Dlatego w programie są koncerty, konkursy sevillany oraz zawody sportowe. Rozstawiono też casetasy, czyli namioty takie jak podczas Feria de Abril, a w nich bary. Można wypić piwo oraz hiszpańskie drinki takie jak: rebujito czy mojito. Dla miłośników odpustów: jednoosobowe stoiska, na których dostępne są miecze świetlne lub świecące, królicze uszy, a także kolorowe baloniki w kształcie myszki czy kotka. Dla dzieci jest karuzela oraz plastikowe, podskakujące byki.


Impreza będzie trwała przez cztery kolejne wieczory, aż do czwartku. Większość atrakcji dostępna jest od godziny dziewiętnastej. Dlatego, żeby uciec przed wszechobecnym upałem, który po zachodzie słońca spada poniżej czterdziestu stopni celsjusza.

środa, 18 lipca 2012

Chwyt marketingowy

Matalascañas – niewielka, ale malownicza miejscowość położona nad Oceanem Atlantyckim. Jej największą atrakcją stała się plaża. Otoczona jest Parkiem Narodowym Doñana, w którym, jak głoszą przewodniki, można spotkać rysia iberyjskiego. Dużą część parku stanowią mokradła, które są schronieniem dla flamingów oraz innych, ciekawych gatunków ptaków. Pozostała część jest pustynno- wydmowa z lasem śródziemnomorskim. Wszystko razem wygląda imponująco.

Jednak to przede wszystkim plaża przyciąga tłumy zarówno hiszpańskich, jak i zagranicznych turystów. Dla leniwych dostępna jest nawet szeroka oferta hoteli położonych nad brzegiem oceanu. Wystarczy zejść po schodach i jesteśmy na plaży.


Jadąc w kierunku Matalascañas czasami trzeba zwolnić, bo w niektórych miejscach tworzą się korki. W każdym samochodzie rodzina trzymająca na kolanach dmuchane piłki i krokodyle. W bagażniku wiozą lodówkę turystyczną pełną zimnych napojów, alkoholi oraz lodu, bez którego drinków nie piją. Pewnie, dlatego też bez lodówki nie wyruszają w podróż. Nawet podczas wspinaczki w El Chorro udało nam się spotkać mieszkańców Sewilli, którzy przyszli pod skałę z lodówką przepełnioną sokami, owocami i kilkoma puszkami piwa.  

Jednak nie tylko napojami człowiek żyje. Podczas leżenia na plaży można też zgłodnieć. Matalscañas jest przygotowane. Przy plaży mnóstwo barów, które przyciągają specjalną ofertą o nazwie “Menu Dnia”. W cenie 8-9 euro można zjeść pierwsze i drugie danie, a także deser oraz wypić drinka. Trudno nie ulec pokusie. Tylko, który bar wybrać? – W jednym tłumy, ale w drugim podobnie. W tym jedzenie wygląda dobrze, ale w następnym jeszcze lepiej. – mówiłam i próbowałam dokonać wyboru, ale nie było łatwo.

Nagle na jednej z tablic, na których kredą zostało wypisane menu dnia zauważyłam napis. – We speak english. Uśmiechnęłam się od ucha do ucha i pomyślałam. – Niestety, wam nie wierzę. Knajpy tej nie wybrałam, bo napis, który zobaczyłam to prawdopodobnie tylko chwyt marketingowy, który miał za zadanie przyciągnąć zagranicznych turystów.  

środa, 11 lipca 2012

Coraz bliżej sprawców

– Policja posiada zdjęcia młodych ludzi, którzy pozbawili głowy pomnik przy placu Puerta de Jerez. – poinformowały dzisiaj sewilskie portale internetowe. Fotografie zostały przekazane funkcjonariuszom przez świadków tego zdarzenia. A widać na nich młodego chłopaka, który w otoczeniu siedmiu innych osób podnosi do góry głowę „nimfy z fontanny” i spaceruje z nią dookoła.

Niestety zdjęcia nie są dobrej jakości. Nie widać dokładnie twarzy. Dlatego specjalne jednostki policji analizują i poprawiają fotografie. Tymczasem władze Sewilli mają nadzieję, że sprawcy tego „haniebnego czynu” niebawem zostaną złapani, a później ukarani.

Obecnie trzy kawałki głowy przewieziono do konserwatora zabytków. Prace naprawcze będą trwały około miesiąca, a ich koszt to 9 tysięcy euro. 

Głowa w trzech kawałkach, źródło: www.diariodesevilla.es

niedziela, 8 lipca 2012

Śledztwo w toku

Radosne świętowanie zwycięstwa hiszpańskiej reprezentacji, podczas Euro 2012, przyniosło Sewilli straty. W nocy 1 lipca zaginęła głowa. Straciła ją statua umieszczona na zabytkowej fontannie, stojącej na środku placu Puerta de Jerez. Tamtej nocy rozradowani i pijani kibice zaczęli wchodzić na pomnik. Ich ruchy spowodowały, że "poleciała głowa". Lokalne gazety donoszą, iż to wandale wykorzystali dobrą okazję do tego, żeby zniszczyć zabytek miasta. Prasa napisała również, że cztery dni temu głowę odnaleziono, ale niestety w trzech kawałkach.

– Jednak na razie nie można jej przykleić, bo policja musi znaleźć sprawców. – poinformował mnie hiszpański kolega. Funkcjonariusze badają elementy głowy i jest nadzieja. Prawdopodobnie podejrzani zostawili na niej odciski palców oraz fragmenty zdartego naskórka. To może doprowadzić policję do przestępców.

W ciągu tygodnia wszystko powinno wrócić do normy, ale póki co fontanna stała się jeszcze większą atrakcją zarówno dla turystów, jaki i tubylców. Wszyscy robią zdjęcia pomnikowi bez głowy. W końcu takie rzeczy nie zdarzają się codziennie. Będzie, co opowiadać dzieciom i wnukom. 

Z głową...
... i bez głowy.


czwartek, 5 lipca 2012

Leniwe lato

Razem z początkiem lipca, rozpoczęła się sławna, hiszpańska sjesta. Upał, wakacje, słońce – te czynniki utrudniają pracę zawodową. Dlatego latem w Andaluzji sjesta jest konieczna i niezbędna.

Wiele się zmieniło. W południe nie wszystkie sklepy czy urzędy są pozamykane. Tak było jeszcze kilka lat temu. Jednak lokalne sklepiki, część knajp, banki oraz niektóre sklepy samoobsługowe w godzinach 14:00-17:00 lub 14:30-17:30 w sierpniu oraz lipcu są zamknięte. Jeśli nie są to i tak praca w nich odbywa się spokojnie oraz powoli. Nawet kryzys gospodarczy oraz 23 proc. bezrobocia nie zmusi Andaluzyjczyków do sumiennej pracy latem.


W czerwcu wszystko odbywało się jeszcze w miarę normalnie. Dlatego nie sądziłam, że lipiec przyniesie tak radykalne zmiany. – Jak będę wracała to pójdę do tego dużego sklepu po drodze. – pomyślałam. Zgodnie z planem próbuję wejść do sklepu, ale drzwi się nie otwierają, a w środku nikogo nie ma. Patrzę na zegarek jest 14:40, a na drzwiach wisi kartka, że od poniedziałku do piątku czynne w godzinach 9:00-14:30 i 17:00-21:00. Co mogłam zrobić. Wybrałam inny sklep, w którym sjesta nie obowiązywała.

Zgodnie z tradycją w godzinach sjesty wszyscy powinni przerywać pracę i na dwie-trzy godziny udawać się na obiad, a potem na krótką drzemkę. Sjesta to przede wszystkim stan ducha. Dzięki niej jesteśmy zrelaksowani, nie czujemy stresu. – przyznają mieszkańcy Andaluzji, którzy także w sierpniu, jeśli nie muszą to nie pracują. – W sierpniu będziesz miała wakacje, bo nasze stowarzyszenie jest zamknięte. Za gorąco, żeby tu siedzieć i pracować. – powiedziała Gloria. Mam wrażenie, że umysły większości mieszkańców Sewilli są zaprogramowane na odpoczynek i na szukanie możliwości, w jaki sposób żyć tak, żeby się nie przepracowywać. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

Królowie Europy

– Campeones, campeones aeaeaooooo – krzyczałam wczoraj razem z mieszkańcami Sewilli i ochrypłam, ale co mogłam zrobić, udziela się. Czerwono– żółte stroje, flagi, piłkarskie przyśpiewki, okrzyki– trudno przejść obojętnie. Nawet, jeśli czuje się żal z powodu tego, że te wszystkie barwy nie były biało– czerwone.


Sprawdziły się jednak przepowiednie optymistycznie nastawionych Hiszpanów. Wygrała ich reprezentacja, oni są najlepsi i nic nie zachwieje ich pewnością siebie. Przed meczem na wielu polskich portalach czytałam, że to Włosi zostaną mistrzami Europy, a na hiszpańskich. – Jesteśmy gotowi tworzyć piłkarską historię – mówił Andrés Iniesta portalowi sport.es, a dziś na tej samej stronie internetowej, ogromny tytuł. – Królowie futbolu, królowie Europy!

Wczoraj królami poczuli się też mieszkańcy Sewilli, którzy przez całą noc grali koncert na wuwuzelach i bębnach oraz śpiewali. Przed meczem, w reklamówkach brzęczało ich ulubione, hiszpańskie piwo, o którym koledzy z Polski mówią pogardliwie „siki”. Po meczu piwo lało się strumieniami nie tylko do gardeł, ale też na głowy i podkoszulki wszystkich oglądających mecz poza domem. A trzeba przyznać, że takich w Sewilli jest sporo.


Samochody obwieszone hiszpańskimi flagami przekraczały prędkość, a piesi przechodzili na czerwonym świetle i nikt nie miał do nich pretensji. Mimo tego, że policja była w gotowości. Zaczęła nawet ściągać pijanych szczęściem fanów futbolu z zabytkowej fontanny na rynku.

Strefa kibica w Sewilli okazała się najlepszym miejscem na spędzenie niedzielnego popołudnia. A hiszpańskie podziały na Andaluzję, Katalonię oraz inne rejony wczoraj były bez znaczenia. Jak zauważyła jedna z moich, polskich koleżanek. – Mam przeczucie, że nawet Barcelona czuje się dziś wyjątkowo hiszpańska. 

wtorek, 26 czerwca 2012

Umęczona upałem

– To jest Matylda, mieszka w Polsce. Jest jej u nas strasznie gorąco – tak przedstawia mnie Gloria każdej nowej osobie, która odwiedza Stowarzyszenie Mujeres Entre Mundos. Czasami jeszcze dodaje, że w Polsce zimno i często pada deszcz.

Poza tym codziennie słyszę. – Gorąco u nas, co? – Wszystko z tobą w porządku, bo wyglądasz jakby ci było za gorąco? – Jesteś pewna, że dasz radę przyjść… nie będzie ci za gorąco? Cieszę się, że wszyscy tak bardzo się o mnie martwią, ale mam już tego dosyć.

Miejskie termometry pokazują minimum 40 stopni.
– Tak, gorąco mi! Ale daję radę, bo jestem twarda! Powoli dopracowuję swoje metody walki z upałem. Na przykład od 14:00 nie wychodzę z pomieszczeń bez chustki na głowie, a przed wyjściem z domu piję szklankę wody oraz jem coś krzepiącego, aby przypadkiem nie zasłabnąć. I staram się chodzić tak, żeby pozostawać jak najdłużej w cieniu.

Tak zrobiłam również wczoraj. Wychodząc z siedziby stowarzyszenia wypiłam szklankę zimnej wody, założyłam chustkę na głowę i pojechałam do domu… rowerem. Była to mordercza podróż, ale lepiej szybko rowerem niż powoli piechotą.

Kiedy dotarłam na miejsce i weszłam do budynku zaczepił mnie pan recepcjonista oraz zapytał. – Chyba jest ci strasznie gorąco? – trudno było nie zauważyć, bo stałam tam spocona i czerwona. – Przez całe lato zostajesz w Sewilli? – dopytał.  – Tak – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ufff… to będzie ciężko – poinformował przejęty moim losem. A ja poszłam na górę mokra, zmęczona i zdenerwowana, bo mam już tego dosyć! Nikt mi nie wierzy, że latem w Polsce też bywa bardzo gorąco. 

Nad rzeką Gwadalkiwir.

piątek, 22 czerwca 2012

Przysmak kibica

Ślimaki i piwo – to w ostatnim czasie najbardziej popularny zestaw dnia w Andaluzji. Można powiedzieć, że caracoles zastępują tutaj solone orzeszki. – Ślimaki w czerwcu i w lipcu są u nas najlepsze! – zachwalają mieszkańcy Sewilli. Dlaczego akurat teraz? Nie wiem. Podobno ma to związek z ich hodowaniem, bo wszystkie podawane w barach pochodzą z hodowli. Nie łapie się ich podczas deszczu na ulicy lub łące. Przynajmniej mam taką nadzieję!

Euro 2012 to dobry czas dla hodowców ślimaków. Każdego dnia można zobaczyć taki obrazek: knajpa, a w niej telewizor z transmisją meczu. Poczynania piłkarzy śledzą kibice ze szklanką piwa w dłoni (tutaj nie używa się kufli), a obok miseczka ze ślimakami w skorupkach. Po to, żeby można je było stamtąd wyssać. 


Wygląda i brzmi świetnie. Dlatego ja też odważnie zamówiłam porcję ślimaków. Dałam radę zjeść może…osiem. To duży sukces, bo jak dostałam martwe ślimaki, które zostały ugotowane w całości, a mimo tego wyglądały jak żywe, stwierdziłam: – Nie! Nie dam rady tego przełknąć!

Jeszcze gorzej było, kiedy je powąchałam. To był zapach ciepłych, glonów z jeziora. – Dobra, jem! – zaryzykowałam i od razu pożałowałam swojej decyzji. Smakowały okropnie. Teraz przynajmniej wiem, po co w zestawie jest piwo. Trzeba popijać obficie. Świetnie zabija smak ślimaków. Po takim posiłku wyjście z baru o własnych siłach będzie nieco kłopotliwe, ale to już inna kwestia.

Nic z tego nie rozumiem. Jak można jeść: ogon byka, krewetki z oczami i do tego jeszcze ślimaki? Ja czułam się tak, jakbym wyjadała z wiaderka ślimaki, które przed chwilą jakieś dziecko zebrało wokół piaskownicy, bo zamierzało zorganizować wyścig. Tymczasem Hiszpanie niewzruszeni i ze smakiem wysysali mięso mięczaków ze skorupek. Chyba pozostanę przy oliwkach. Też są podawane do drinków, a smakują znacznie lepiej.       

czwartek, 21 czerwca 2012

Szczur na głowie

Park Marii Luisy jest najbardziej znanym tego typu obiektem w Sewilli. Przypomina trochę warszawskie Łazienki. Został podarowany miastu w 1893 roku przez Maríę Luisę de Borbón księżną de Montpensier. Odnowiono go i przebudowano w stylu francuskim w 1929 roku. Jednak o tym można przeczytać w każdym przewodniku dotyczącym zwiedzania Andaluzji.

Latem ważniejszy jest fakt, że Park Marii Luisy daje schronienie przed słońcem. Korzystają z tego zarówno Hiszpanie jak i turyści. Można spotkać ludzi piknikujący oraz dzieci kąpiące się w fontannach, których w parku jest mnóstwo. Wielu tu także samotników i par czytających książki.

Z tej ostatniej możliwości postanowiłam skorzystać także ja. Wyszukałam ławkę pod pnącymi się wysoko, w górę krzakami dzikich róż. Usiadłam i zanurzyłam się w lekturę. Nagle kątem oka zobaczyłam długi, cienki ogon, podniosłam wzrok i powiedziałam do mojego towarzysza. – To chyba szczur albo mysz. – Ja stawiałabym na szczura – odpowiedział.


Po wymianie zdań wróciliśmy do czytania. Nie mogliśmy się jednak skupić, ponieważ nad naszymi głowami wciąż coś potwornie szeleściło. Postanowiliśmy wyśledzić, co to takiego. Kiedy podnieśliśmy głowy okazało się, że w krzakach dzikiej róży buszuje więcej stworzeń z długimi ogonami. – Patrz tam są takie małe i jeden duży. To chyba mama i dzieci! – krzyknęłam zachwycona, ale mimo tego postanowiłam zmienić miejsce odpoczynku. Przeniosłam się w takie, w którym nic nie szeleściło. Bałam się ryzykować. Nie lubię niespodzianek w postaci szczurów na mojej głowie.