Plastikowe, kolorowe kwiatki osadzone na metalowym stelażu - wywołują wśród Warszawiaków duże emocje. Tęcza, bo konstrukcja jest w kształcie łuku, przy placu Zbawiciela została spalona, o NIE! Po raz kolejny, o NIE! Media nie przestają o tym mówić, Internet huczy i jak się okazuje wolna od tęczy nie pozostała też komunikacja miejska.
- W sprawie odbudowania tęczy powinno się odbyć referendum - krzyczał w metrze młody chłopak, być może student, bo wygadany. Jechał z kolegą i dyskutowali.
- Po co? W tej sytuacji to powinno być referendum też w sprawie lampek świątecznych na Krakowskim Przedmieściu - odpowiedział drugi, być może również student.
- Lampki świąteczne nie są tak kontrowersyjne jak tęcza! Ja się nie zgadzam, żeby za moje pieniądze była odbudowywana tęcza. Jak damy im tęczę to zaraz będą chcieli praw, małżeństw i adopcji dzieci.
- A co ci to przeszkadza? Jak chcą to niech mają te prawa - odpowiedział drugi.
- Konstytucja chroni rodzinę, bo w niej się rodzą dzieci. W takim związku nie będzie dzieci, to jest dewiacja. - krzyczał, ku uciesze tłumów stojących i siedzących w metrze, pierwszy.
- Niech żyją jak chcą - powiedział drugi, który najwyraźniej był wyznawcą szeroko pojmowanej wolności.
- Tak!? A czy ty chcesz, żeby twoje dziecko wychowywało się w takiej dewiacji, że po urodzeniu nie będzie ani kobietą, ani mężczyzną tylko jak będzie miało osiemnaście lat to sobie płeć wybierze?
- No, niech sobie wybiera. Jego sprawa - odrzekł strażnik wolności.
- Ale to przecież dewiacja! Płeć to płeć nie podlega dyskusji. Płeć nam przysługuje zgodnie z... z... PRAWEM NATURALNYM! - nie dawał za wygraną pierwszy. Miał chyba nadzieję, że jego kolega nie zakwestionuje prawa naturalnego. Niestety. Pomylił się.
- Ale ktoś się może czuć przecież kobietą albo czuć się mężczyzną i co wtedy?
- Płeć to płeć. Facet nie może czuć się kobietą - stwierdził pierwszy i tym samym zakończył dyskusję.
Do tematu tęczy, przy placu Zbawiciela, nie powrócili. Zaczęli rozmawiać o piłce nożnej, która jak wiadomo jednoczy pokolenia.
W kontekście tego typu dyskusji - TAK- chcę, żeby tęcza została odbudowana. A później niech znowu zapłonie i zostanie odbudowana. Zaangażowanie Warszawiaków w sprawę tej metalowej konstrukcji poprzetykanej plastikowymi kwiatami jest bezcenne! Nie wspominając oczywiście o tym, co dzieje się na Facebooku.
Tęczo buduj się i płoń! Życie z Tobą jest ciekawsze!
Szukaj na tym blogu
sobota, 16 listopada 2013
sobota, 12 października 2013
Autonomia tak, niepodległość nie?
–
Uczy się człowiek hiszpańskiego, stara się mówić coraz lepiej, zagłębia tajniki
gramatyki. Przyjeżdża do Katalonii i… nic nie rozumie – pomyślałam, kiedy
dojechałam do jednej z małych, katalońskich miejscowości i usłyszałam jak
rozmawiają między sobą trzy starsze panie.
Oczywiście
wiedziałam, że Katalonia jest autonomiczna, a chce być niepodległa, że
mieszkańcy tego rejonu nazywają siebie Katalończykami, a nie Hiszpanami.
Wiedziałam też, że uczą się w szkole katalońskiego i że nawet na wyższych
uczelniach wiele zajęć jest prowadzonych w tym języku. I co z tego, że
wiedziałam? Dopiero wtedy, kiedy odwiedziłam ten rejon zobaczyłam, że to co
mówią w telewizji i piszą w gazetach to prawda.
Wysiadam
na lotnisku w Barcelonie. Idę po bagaż, szukam znanego mi komunikatu kierującego
po odbiór bagażu i nie widzę. Okazuje się, że największy napis jest po
katalońsku, później mniejsze litery po hiszpańsku i angielsku. Jadę przez małe
katalońskie miejscowości i z każdego okna, na każdym balkonie powiewają flagi
Katalonii. Idę do sklepu. Pytam po hiszpańsku o to, o co chcę zapytać, a
kobieta w sklepie mnie nie rozumie, albo nie chce zrozumieć. Później pytam o
drogę, a osoba, która ze mną rozmawia ledwo potrafi coś powiedzieć po
hiszpańsku.
–
O co tutaj tak naprawdę chodzi? Po co im to? – pytam sama siebie, a na głos
zadaję pytanie. – Czy myślicie, że jak Hiszpania wygrała Euro 2012 to oni
śpiewali yo soy español?
–
Nie, myślę, że oni mają swoje katalońskie przyśpiewki – odpowiada mój towarzysz
podróży.
I
chyba rzeczywiście muszą je mieć. Dlatego, że nawet na trybunach Camp Nou, stadionu
piłkarskiego w Barcelonie, na którym często rozgrywane są mecze klubu FC
Barcelona można przeczytać hasło: „Més que un club”, czyli: więcej niż klub. Podobno
od czasów generała Franco, który tępił regionalne nacjonalizmy, „Barça”
jest symbolem wolnej Katalonii. Dodatkowo prezes klubu oficjalnie poparł
niepodległościowe ambicje prowincji.
piątek, 23 sierpnia 2013
Śląsk w Andaluzji
- Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza
chyba największym. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale
pokrzyżowała nam plany czerwona kartka - powiedział po meczu z Hiszpanami
trener Śląska, Stanislav Levy.
Wczorajszy mecz Śląsk Wrocław contra Sevilla FC zainteresował
mnie, chociaż piłki nożnej nie lubię. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok
wydarzenia, w którym brały udział dwa ukochane przez mnie kraje i to na
stadionie, obok którego przez pół roku robiłam zakupy. A ławka rezerwowych została
zrobiona w kształcie butelki okropnego, słabego, ale umiłowanego przez
mieszkańców Sewilli piwa Cruzcampo.
Wrocławianie przegrali i w sumie to nie wiem, czy dobrze
to czy źle. Na którymś portalu sportowym przeczytałam nawet, że stawką meczu
pomiędzy Sevillą, a Śląskiem jest awans do fazy grupowej Ligi Europy. Trudno.
Wiem jednak, że nie mogłam się tym meczem przestać interesować
odkąd dowiedziałam się, że coś takiego się wydarzy. To przecież Sewilla. Polacy
w ogarniętej upałem stolicy Andaluzji próbowali wygrać z wysokimi temperaturami
oraz mającymi bzika na punkcie piłki nożnej Hiszpanami.
Sewilla podczas finałowego meczu na Euro 2012 |
Niestety nie udało się. Jak napisał portal sport.pl:
„Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Mieliśmy
mecz pod kontrolą, przeciwnicy wywalczyli stały fragment gry, wiedzieliśmy kto
ma kogo kryć, a i tak padła bramka. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy
remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka”.
Sevilla wygrała 4:1 i po raz kolejny Hiszpanie mogli
zaśpiewać: „Yo soy español, español”. Chociaż nie wiem czy w Andaluzji nie ma
przypadkiem innej, specjalnej przyśpiewki. W końcu podczas świąt narodowych w
tamtym rejonie flaga Andaluzji wisi obok tej hiszpańskiej, a czasami nawet
wyżej.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Trudny wybór dla miłośników zwierząt
– Bilans dziewięciu dni gonitw z bykami w
hiszpańskiej Pampelunie to 50 rannych osób w szpitalu – donoszą media polskie i
hiszpańskie. Właśnie skończyła się fiesta ku czci świętego Fermina, patrona
Nawarry.
Współczuję
tym ludziom, a z drugiej strony nie potrafię ukryć satysfakcji z tego, że byki „odpłaciły
pięknym za nadobne”. Bo co można powiedzieć o tym, że z okazji fiesty ku czci świętego
Fermina w Pampelunie na północy Hiszpanii mężczyźni uzbrojeni w zwinięte w
rulon gazety uciekają przed stadem, przestraszonych, a jednocześnie
zdenerwowanych byków? Biegną tak przez 800 metrów, aż do areny, na której byki
giną z rąk torreadorów i matadorów.
źródło: http://wiadomosci.radiozet.pl |
Na
stronach internetowych hiszpańskich gazet można przeczytać historie poszkodowanych.
19- latek leży na oddziale intensywnej terapii w Hospital de Navarra,
Irlandczyk, który ma 28 lat również jest w ciężkim, ale trochę lepszym stanie.
Poza tym są jeszcze inni, którzy ponieśli mniejsze obrażenia między innymi 43- latek
z Toledo i 24- latek z Barcelony. Dodatkowo w bardzo poważnym stanie jest
osiemnastoletni chłopak. Rokowania są słabe i nie wiadomo, co z nim będzie
dalej. Takich historii jest jeszcze więcej. Wystarczy zajrzeć na hiszpańskie
portale informacyjne.
Po co to
wszystko? Dlaczego warto tak męczyć i siebie i byka? – To jest wyjątkowy
spektakl. Ma w sobie pasję, emocje, tajemnicę, strach i tradycję. Z bykiem nie
ma żartów. Do końca nie masz pewności czy wszystko skończy się świętem czy
tragedią. To wydarzenie zawiera w sobie wszystkie elementy potrzebne do
przeżycia emocjonującej przygody – powiedział w jednym z wywiadów Manuel Molés,
hiszpański dziennikarz zajmujący się tematyką byków.
źródło: http://wiadomosci.radiozet.pl |
Niestety,
podobnie jak corrida tak i gonitwy byków w Pampelunie mają długą tradycję. Okazuje
się, że fiesty ku czci świętego Fermina tzw. sanfermines zaczęły się już w XIV wieku. Od 1911 roku prowadzone są statystyki
dotyczące sanfermines. Wynika z nich,
że do tej pory śmierć w trakcie gonitwy z bykami poniosło 15 osób. Rannych jest
oczywiście zawsze dużo więcej.
Przydałoby
się zwrócić uwagę Hiszpanów na to, że mamy już XXI wiek, a nie XIV i może warto
zainwestować w jakieś inne, mniej drastyczne rozrywki. Jeśli jednak mam
wybierać między gonitwami w Pampelunie, a corridą na przykład w Sewilli,
wybieram to pierwsze. W trakcie
corridy, którą widziałam, przeżyłam i nie polecam, byk nie ma szans. Wszyscy,
pewnie oprócz niego, znają zakończenie. Zwierzę nic nie może zrobić. Czasami
tylko wymyka się spod kontroli torreadora, i na przykład bierze go na rogi, ale
to raczej zdarza się rzadko. W Pampelunie jest jakaś nadzieja dla byka. Może
kiedyś uda mu się przeskoczyć drewnianą barierkę i wywalczyć dla siebie
wolność? A może jest też szansa na to, że kiedyś, ktoś zrozumie, iż nie ma nic emocjonującego
w tym, że byk wykrwawi się na oczach nienasyconej publiczności.
poniedziałek, 8 lipca 2013
Abdulcadir Gabeire i Fundacja dla Somalii
Opowieść o prezesie Fundacji dla
Somalii powstała kilka lat temu jako propozycja dla jednej z gazet. Niestety tekst
nigdy nie został opublikowany. Myślę jednak, że warto docenić działalność warszawskiej Fundacji. Dlatego poniżej mój tekst w całości.
Zapraszam do lektury.
Połączyć Somalię z resztą świata
– Do celu dążymy małymi krokami.
Nie jest łatwo. Gdyby nie optymizm i życiowe motto Abdulcadira Gabeire, które
brzmi: przeszkody są po to, żeby nas motywować do działania, już dawno przestalibyśmy
wierzyć w powodzenie naszej misji – twierdzą pracownicy Fundacji dla Somalii i
przyznają, że bez prezesa niewiele mogliby zdziałać.
Abdulcadir Gabeire Farah to
Somalijczyk, który w latach 90. przybył do Polski i jako pierwszy Afrykańczyk
uzyskał status uchodźcy, po 1989 roku. Uciekł z ogarniętej wojną domową
Somalii. Przyznaje, że podjęcie decyzji o ucieczce nie było łatwe. Niewielu
Somalijczyków stać na ten krok. A wielu z nich, po przyjeździe do obcego kraju
ma problem z asymilacją – Wiem, że w Polsce można się odnaleźć i zintegrować z
mieszkańcami. Niestety ludzie przyjeżdżający tu z krajów afrykańskich oraz
arabskich chowają się i są z tego powodu nieszczęśliwi – twierdzi Gabeire.
Abducladir Gabeire Farah źródło: http://fundacjadlasomalii.org.pl/ |
On przeciwnie, wychodzi do ludzi i
nauczył się języka polskiego. – Mam wielu polskich przyjaciół – przyznaje
Gabeire, który na początku prowadził w Polsce sklep z afrykańskimi
przedmiotami, na które jak twierdzi było zapotrzebowanie. – Chciałem jednak
czegoś więcej – dodaje.
Z tego pragnienia w 2007 roku w
Warszawie powstała Fundacja dla Somalii. Pierwsza, polska organizacja, która
swoje działania skierowała do tej części Afryki. Od 1991 roku w Somalii trwa
wojna domowa, a kraj znajduje się w stanie rozpadu. Świadczą o tym chociażby statystyki.
Według rankingu państw upadłych (Failed States Index), który jest publikowany,
co roku przez amerykańską organizację The Fund for Peace oraz magazyn „Foreign
Policy”, Somalia w 2011 roku (czwarty rok z rządu) zajęła pierwsze miejsce.
Okazała się krajem o najtrudniejszych warunkach życia. Z powodu wywołanego suszą
i konfliktem zbrojnym głodu umierają tam tysiące ludzi.
Doraźna pomoc?
Wszystkie próby przywrócenia w tym
kraju stabilizacji kończą się niepowodzeniem. Drugą dekadę trwa konflikt
zbrojny. Jest rząd tymczasowy wspierany oficjalnie przez społeczność międzynarodową,
ale są też islamiści, którzy są bardzo radykalni. Ofiarami tego konfliktu są
przede wszystkim kobiety i dzieci. Dodatkowo kraj nawiedzany jest przez klęski
żywiołowe takie jak susza. Wszystko jest przyczyną ogromnych, ludzkich
dramatów.
Abdulcadir Gabeire, który zna sytuację
z własnego doświadczenia stara się pomóc. Nawet jeśli wie, że to co zrobi nie
przyniesie dużych efektów, nie rezygnuje – Wysyłamy do Somalii transporty z
rzeczami, które uda się w Polsce zebrać – informuje Gabeire i podkreśla – Jest
to niewielka pomoc, ale przynajmniej ci ludzie mogą poczuć, że nie są sami.
Działania Fundacji to przede
wszystkim: prowadzenie zbiórek pieniężnych, pomoc w somalijskim sierocińcu czy
porady prawne oraz psychologiczne dla imigrantów z Afryki przebywających na
terenie Polski. Jednak głównym i najważniejszym celem okazało się wybudowanie polsko-
somalijskiego szpitala. – Już na początku działalności wiedziałem, że chcę
zrobić dla Somalii coś naprawdę potrzebnego i ważnego – przyznaje Gabeire.
Szpital powstaje w rejonie Himan
and Heeb, który jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Somalii. Azyl
znajdują tam uciekinierzy z innych rejonów, w których toczy się wojna. Fundacja
dla Somalii zebrała pieniądze i przewiozła na miejsce sprzęt medyczny. Zanim to
nastąpiło Abdulcadir Gabiere starał się przekonywać jak największą ilość Polaków
do tego, że szpital jest potrzebny. Bo zdrowie Somalijczyków jest zaniedbane.
Dzieci umierają z głodu i podczas porodów, a kobiety cierpią na schorzenia o
podłożu ginekologicznym. Mimo tego, pieniądze w Somalii są wydawane przede
wszystkim na broń.
Od dawna nie widzieli lekarza
W styczniu 2011 roku działacze
Fundacji razem z prezesem, dziennikarzami i operatorami kamer pojechali do
rejonu, w którym powstaje polski-somalijski szpital. Nakręcili reportaż przedstawiający sytuację kraju.
Razem
z nimi pojechała polska lekarka Ines Dawidowska, która przez trzy tygodnie była
na miejscu. Leczyła Somalijczyków oraz szkoliła pielęgniarzy. – Ludzie od bardzo dawna nie widzieli lekarza. Wieść o tym,
że przyjechała rozniosła się bardzo szybko. Przychodziły tłumy. Nawet z bardzo
odległych zakątków kraju – wspomina
Abdulcadir Gabeire i dodaje – Wystarczyło, żeby zapytała jak się czują i spojrzała
w oczy, a oni twierdzili, że już są zdrowi.
źródło: http://fundacjadlasomalii.org.pl/ |
Na filmie można zobaczyć jak
wyglądała praca Dawidowskiej. Zdjęcia wywołują przygnębiające wrażenie.
Wstrząsająca jest scena, w której lekarka próbuje założyć kroplówkę wychudzonemu,
czarnoskóremu dziecku. Dawidowska przyznaje, że to i tak niewiele pomoże, bo
dziecko niedługo umrze.
Aktor związany z Fundacją
Abdulcadir Gabeire cały swój czas
poświęca na rzecz rozwoju Fundacji. – Brałem udział w szkoleniach, spotkaniach,
seminariach, bo chcę poznać jak najwięcej ludzi, dowiedzieć się, w którym
kierunku iść żeby nam się udało – przyznaje Gabeire. Tak też poznał aktora
Krzysztofa Pieczyńskiego. Dziś Pieczyński promuje działalność Fundacji dla
Somalii, m.in. poprzez spoty reklamowe, w których występuje.
– W Polsce istnieje wiele fundacji
oraz potrzeb. Bardzo trudno jest przekonać kogoś do tego, żeby wspierał Somalijczyków.
Dlatego postanowiłem pomóc – przyznaje Krzysztof Pieczyński i dodaje – Somalia
jest ojczyzną Abdulcadira. Czuje się on z tym krajem emocjonalnie związany.
Dostał nawet propozycję, że mógłby wrócić i zająć się tam działalnością
polityczną. Odmówił, bo jego marzeniem jest połączyć Somalię z resztą świata i
wie, że najlepiej może to robić mieszkając w Polsce.
niedziela, 7 lipca 2013
Ja tam jeszcze wrócę
„El Mundo” donosi, że w Sewilli w minionym tygodniu było
aż 46 stopni. Upalnie i ciężko, a łezka się w oku kręci.
W chwili, gdy o tym przeczytałam - zobaczyłam miejski termometr niedaleko Prado de San Sebastian,
puste ulice w południe i zatłoczone bary o północy. Wspomniałam z uśmiechem zatroskane
twarze młodzieży, której pomagałam w nauce angielskiego, a która martwiła się o
to czy jestem w stanie wytrzymać na słońcu. Zaczęłam się nagle głośno śmiać, bo przypomniałam sobie swoją twarz po powrocie z plaży w Matalscañas.
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10151478118471867&set=a.485957511866.268755.10407631866&type=1&theater |
Pogoda, słońce, Język Hiszpański i nauczyciel - José, który zamęcza ćwiczeniami z gramatyki. To wszystko nie pozwala zapomnieć jak wiele optymizmu wlała we mnie
Andaluzja. Teraz muszę poczekać, ale jeszcze kiedyś do ciebie wrócę Sewillo
droga i znowu opuszczać ciebie będzie mi szkoda.
piątek, 28 czerwca 2013
Spodnie czy spódnica?
Kobiecie zazwyczaj trudno jest się zdecydować, co na
siebie włożyć. Nawet wtedy, kiedy szafa pełna jest ubrań. Pierwsza myśl jaka
przychodzi do głowy to: „Nie mam się w co ubrać”. Wiele pań często staje też przed
trudnym wyborem; spodnie czy spódnica?
Spodnie – wygodniejsze, zimą cieplejsze i można
spokojnie w nich usiąść nawet na trawie. Spódnica – kobieca, a latem w niej chłodniej.
Co jednak wtedy, kiedy ma się niezgrabne nogi albo w spódnicach wygląda się zbyt
grubo. Z drugiej strony niektóre modele spodni też sprawiają, iż kobieta wydaje
się za szeroka w biodrach. Co robić?
Ja bardzo rzadko wybieram spódnice, ponieważ w
szafie w zasadzie ich nie mam, bo i mieć nie chcę. Dlatego bardzo ciekawym doświadczeniem
była dla mnie rozmowa z Elą Izdebską, która w spodniach nie chodzi, kocha
sukienki i promuje je na blogu „Gdyby spodni nie było…”. Polecam przeczytać w bieżącym
(jeszcze tylko przez 3 dni) numerze Tygodnika „Do Rzeczy”.
piątek, 7 czerwca 2013
Zimne lato, a psy czytają książki
Nic nie wskazuje na to, że pogoda się zmieni.
Ciepło, zimno, burza i pada i znowu ciepło, zimno, burza i pada, a ludziom
nawet za miasto jechać się nie chce.
W tygodniu taka pogoda nie przeraża, bo
słońce przecież przeszkadza pracować. Gorzej jednak, kiedy weekendowa,
niekorzystna aura trzyma nas w ciepłych skarpetach na kanapie. Siedzimy w domu zamiast
opalać się przy grillu, na działce pod Warszawą.
Pocieszenie można
jednak znaleźć na zagranicznych portalach informacyjnych. Okazuje się, że w tym
roku, prawdopodobnie, nawet mieszkańcy Sewilli będą pracować w sierpniu, bo
sjesty nie będzie. Pogoda ich nie rozpieszcza. Na portalu Diario de Sevilla (diariodesevilla.es)
można przeczytać artykuł pod tytułem: ¿Un agosto
con ropa de abrigo? (w wolnym tłumaczeniu: Sierpień w kurtkach?).
Na hiszpańskich portalach społecznościowych zawrzało. – Francuski kanał meteorologiczny przewiduje, że
w przyszłym roku nastanie najzimniejsze lato od 1816 roku – napisał autor
artykułu na diariodesevilla.es, który powołując się na cenionego w
Sewilli meteorologa José Antonio Maldonado stara
się udowodnić, że to twierdzenie nie ma podstaw naukowych. – Nie da się
dokładnie przewidzieć tego, jak będzie w przyszłym roku – tłumaczył portalowi
Maldonado.
Czy to uspokoi Hiszpanów, których
już w tym roku nawiedziły problemy pogodowe? Nie wiadomo. Najpierw
niespodziewane opady śniegu, a później deszczowa wiosna i niskie temperatury.
Jest jednak nadzieja, że w
czerwcu wszystko, zwłaszcza w Sewilli, wróci do normy. – Temperatury będą
osiągać poziom powyżej 30 stopni, co jest typowe dla tego okresu. Chociaż noce
wciąż będą chłodniejsze niż zwykle o tej porze roku. Maldonado przyznaje, że
nadal nie będzie potrzeby używania w nocy klimatyzacji, bo będzie można bez
niej spokojnie spać – napisał Diario de Sevilla.
Majowo-czerwcowe temperatury, Sewilla A.D. 2012 |
W zeszłym roku klimatyzacja była potrzebna
rano, w południe, wieczorem i w nocy. Wtedy mieszkańcy Sewilli twierdzili, że u
nich takie temperatury są normalne. Czy dziś, w tę mroźną wiosnę i chłodne lato,
też tak twierdzą?
A co z naszą, deszczową pogodą?
Czy można zaryzykować twierdzenie, że w Polsce majowo-czerwcowe ulewy i
powodzie to też normalna pogoda? Nie wiem, co sądzi na ten temat społeczeństwo,
ale psy są zdania, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Zamiast wychodzić
na spacer i ganiać koty siedzą i czytają książki. Wszystko zaczyna się od
pogody, później psy zdobywają wykształcenie, a na koniec kula ziemska staje się
kwadratowa.
Moli czyta "Dowód", autor: Eben Alexander |
piątek, 17 maja 2013
Majowa letnia pogoda
W weekend będziemy musieli się liczyć z dynamicznymi
zmianami pogody. Za to temperatury okażą się naprawdę zadowalające, bo
Polska okaże się cieplejsza od Hiszpanii, Francji czy Włoch – donosi tvnmeteo.tvn24.pl.
– Czy to jest możliwe? – pytam sama siebie i czytam
jeszcze raz. – No tak napisali – odpowiadam sobie. Oglądam jeszcze mapkę,
diagram i film, na którym Maciej Dolega informuje o tym, że w Hiszpanii będzie
w sobotę 16 stopni i deszczowo. Z kolei u nas ma być 28 stopni w cieniu.
Nie mieści się to w mojej głowie. Niemożliwe, żeby w
Andaluzji w połowie maja było tak zimno, żeby padał deszcz i żeby w Warszawie
było cieplej. Dlatego sprawdzam jeszcze na eltiempo.es jaka u nich pogoda i
oczom nie wierzę: hoy 18°, mañana 20° y domingo 18°. Co prawda bez
zapowiadanych przez TVN meteo opadów, ale jak na stolicę Andaluzji wiosenną
porą naprawdę chłodno.
źródło: www.eltiempo.es |
Przecież w ubiegłym roku w maju, kiedy przechodziłam
obok miejskiego termometru ustawionego obok fontanny, niedaleko Prado de San Sebastian,
wzdychałam tylko ciężko i codziennie odnotowywałam temperaturowe rekordy. –
Przedwczoraj było 35 stopni, wczoraj 37, a wyobrażasz sobie, że dzisiaj około
dwunastej w południe było 42 stopnie? W maju? Czy widziałeś coś takiego wiosną w
Polsce? – pytałam mojego towarzysza hiszpańskiej podróży.
W tym roku nie w Sewilli, ale w Warszawie przydałaby
się Gloria z Mujeres Entre Mundos
dająca mi w sierpniu wolne z powodu upałów. Chętnie spotkałabym się z Yahairą,
która zorganizowałaby kilka wyjść na basen. Nie pogardziłabym też knajpą, w
której podadzą dobrze schłodzone tinto de verano. Nie obraziłabym się również gdyby
na dole, przy wejściu na klatkę stał przemiły pan recepcjonista, który przejęty
moim losem powie, że letnie życie Polki w Sewilli jest bardzo ciężkie i nie
powinnam od 14:00 do wieczora jeździć na rowerze, bo dostanę udaru.
Tymczasem nic takiego się nie wydarzy, bo ja
spokojnie przeżyję polskie upały i będę się śmiała z hiszpańskich znajomych,
dla których 16 stopni to już prawie zima. Tylko czy ktoś w Sewilli uwierzy, że
u nas już 30 stopni? Wątpię. Przecież Polacy grają tylko w hokeja na lodzie,
jeżdżą na nartach, piją czystą wódkę i mają śnieg na Wielkanoc.
źródło: www.tvnmeteo.tvn24.pl |
wtorek, 19 marca 2013
Jest beznadziejnie
Nuda, załamka, życie mi nie wyszło, w tym kraju nie da się normalnie funkcjonować – każdy, kto pochodzi z Polski
lubi sobie tak często/czasami westchnąć i ponarzekać. Dla
niektórych, jeśli nie dla większości, osób żyjących w naszym kraju to po prostu
styl życia. Jest beznadziejnie i lepiej nigdy nie będzie. To uderzające
zwłaszcza wtedy, kiedy jedzie się z wizytą do kraju, w którym stylem życia jest
coś przeciwnego, a na pytanie: „¿Qué tal?”, „¿Que pasa?” ludzie odpowiadają po
prostu „muy bien” i szeroko się uśmiechają. Ale o tym już było, o tym już
pisałam. I każdy wie, że u nas na takie pytania odpowiada się: „stara bida”.
Jednak warto wiedzieć, że nie wszyscy tak mają.
Aldona
Plewińska to kobieta, która w Polsce nie ma łatwo, bo kto widział u nas duże
windy w blokach, podjazdy dla wózków albo autobusy niskopodłogowe? Ona niewiele
ich widziała, a na pewno tego do życia potrzebuje. Nie ma obu rąk i jednej
nogi. Jest modelką, porusza się na wózku. A jednak, podczas wywiadu powiedziała
– To, jaka jestem zawdzięczam przede
wszystkim swojej mamie. To ona nauczyła mnie, że nie można siedzieć w kącie i
płakać, czy godzinami rozmyślać, dlaczego jestem taka a nie inna.
Na
tę straszną zimę, na którą wszyscy narzekają, polecam mój wywiad z Aldoną
Plewińską Veronique, s 8.
piątek, 8 marca 2013
Świnia przy korycie
Stolica,
poranek, godzina ósma, a może trochę wcześniej. Pies sprawdza, co nowego
sąsiedzi wyrzucili przez okna, a ja obserwuję i widzę, że idzie trzech panów,
chwiejnym krokiem, jeden popija tanie piwo, a może wino. Nie wiem, to pewnie i
tak bez znaczenia. – Mają siłę! Tak pić
od rana – pomyślałam.
Usłyszałam
też, o czym rozmawiają. Ten popijający piwo, beształ dwóch, pozostałych. Kazał
im rzucić palenie.
–
No i wy teraz szluga, za szlugiem! Jak już macie szlugi to wy umiaru nie macie –
mówił.
–
Ale nie rozumiesz, bo ty nie palisz i… – zaczął się tłumaczyć jeden z nich, ale
tamten mu przerwał.
– Ja
paliłem i wiem, co to są papierosy! Ty mi tu nie pier… , bo wy się po prostu
ograniczać nie potraficie. Wy do tych papierosów to jak świnia do koryta.
Nauczcie się kur… ograniczać – powiedział, po czym wziął łyk taniego piwa,
które miał cały czas przy sobie.
Niestety,
nie mogłam dalej słuchać, bo mój mały piesek pobiegł do wyrzuconej przez okno
skórki pomarańczy i nie mógł się opamiętać. Musiałam przeprowadzić akcję
wydobywania śmieci z pyska. Cóż było robić? Piesek po prostu biegnie do
wszystkiego, co napotka na swojej drodze, jak świnia do koryta.
– Gdzie
on znajduje te wszystkie cebule, zużyte chusteczki higieniczne, skórki od
banana, pomarańczy, jabłek, puszki po piwie i wiele innych rzeczy? – pytałam sama siebie.
Zupełnie
zapomniałam, że to przecież ci ludzie, co potrafią ograniczyć palenie otworzyli
okna i postanowili posprzątać mieszkania.
środa, 6 lutego 2013
Na straganie w dzień targowy
– O! Jest promocja pomarańczy – krzyknęłam podczas
zakupów w jednym z warszawskich hipermarketów. Pobiegłam tam i zaczęłam
wybierać. Ten brzydki, ten zepsuty, ten wygląda jak cytryna, a ten pewnie ma strasznie
dużo pestek. W końcu, z wielkim trudem wybrałam cztery sztuki i z żalem wróciłam
myślami do chwil sprzed tygodnia, kiedy to w niedzielny poranek wybrałam się z Geyikbayiri
do pobliskiego Çakirlar na turecki bazar owocowo- warzywny.
Podczas zakupów moją uwagę przykuło między innymi stoisko pełne słoików, butelek i suszonych owoców oraz warzyw. Wiele tam było dziwnych, kolorowych, jadalnych produktów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Oglądałam i podziwiałam. Tym razem nie byłam jednak namawiana do kupowania. Pan nie był natrętny. Dlatego zaryzykowałam i zapytałam. – Foto? – powiedziałam pokazując aparat fotograficzny. Turecki sprzedawca dziwnych rzeczy kiwnął potakująco głową. Nawet uśmiechnął się specjalnie do zdjęcia.
Przyjechali lokalni rolnicy sprzedać to, co mają, a
wspinający się turyści i mieszczuchy z Antalyi kupić trochę dobrych owoców, warzyw
oraz przypraw. Dostać tam można niemal wszystko od plastrów miodu, przez figi,
orzechy włoskie, aż po granaty, czerwoną paprykę i oczywiście przepiękne
pomarańcze.
– Chodź, obejrzymy wszystkie stragany po kolei,
zrobimy zdjęcia, a potem zaczniemy zakupy – powiedział mój towarzysz podróży.
Jednak to nie jest proste. Najlepiej nie zatrzymywać się przy żadnym ze
straganów na dłużej niż pół sekundy, bo sprzedawca zaczyna. – Hello my friend!
Where are you from? – później pokazuje swój produkt, zachwala po turecku, a na
koniec dodaje. – Only two lira for kilo.
Po takiej demonstracji ludzie nieznający tureckich
technik sprzedaży, wrażliwi i mili dla innych, czyli tacy jak ja, są zgubieni. –
No to może kupię, bo mi pokazał, taki był miły, zajęłam mu tyle czasu – mówiłam
z wyrzutami sumienia i czasami rzeczywiście kupowałam. Jeśli jednak rzecz czy
owoc, który zachwalano nie był mi potrzebny uciekałam z podkulonym ogonem i
wyrzutami sumienia.
Podczas zakupów moją uwagę przykuło między innymi stoisko pełne słoików, butelek i suszonych owoców oraz warzyw. Wiele tam było dziwnych, kolorowych, jadalnych produktów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Oglądałam i podziwiałam. Tym razem nie byłam jednak namawiana do kupowania. Pan nie był natrętny. Dlatego zaryzykowałam i zapytałam. – Foto? – powiedziałam pokazując aparat fotograficzny. Turecki sprzedawca dziwnych rzeczy kiwnął potakująco głową. Nawet uśmiechnął się specjalnie do zdjęcia.
Bazar pochłonął mnie na kilka godzin, a moje
pieniądze w dużej ilości. Wróciłam, bowiem do Geyikbayiri z plecakiem pełnym
granatów, pomarańczy, papryki, pomidorów i z butelką po wodzie mineralnej
napełnioną sokiem z granatów. Tureckie wieśniaczki, zazwyczaj muzułmanki, w
chustach na głowach wystukują na miejscu, na straganie owoce granatów do wiadra.
Wyciskają z nich sok, który wlewają do butelek po coca-coli, wodzie mineralnej po
to, żeby sprzedać. Nie zawracają sobie głowy sprawami higieny. Po co? Przecież
sanepid ich nie odwiedzi. Zresztą w rejonie, w którym spędziłam trochę czasu,
wiele jest takich miejsc, do których lepiej, żeby sanepid nigdy nie zaglądał.
Subskrybuj:
Posty (Atom)