Szukaj na tym blogu

sobota, 16 listopada 2013

Życie z tęczą jest ciekawsze

Plastikowe, kolorowe kwiatki osadzone na metalowym stelażu - wywołują wśród Warszawiaków duże emocje. Tęcza, bo konstrukcja jest w kształcie łuku, przy placu Zbawiciela została spalona, o NIE! Po raz kolejny, o NIE! Media nie przestają o tym mówić, Internet huczy i jak się okazuje wolna od tęczy nie pozostała też komunikacja miejska.


- W sprawie odbudowania tęczy powinno się odbyć referendum - krzyczał w metrze młody chłopak, być może student, bo wygadany. Jechał z kolegą i dyskutowali.
- Po co? W tej sytuacji to powinno być referendum też w sprawie lampek świątecznych na Krakowskim Przedmieściu - odpowiedział drugi, być może również student.
- Lampki świąteczne nie są tak kontrowersyjne jak tęcza! Ja się nie zgadzam, żeby za moje pieniądze była odbudowywana tęcza. Jak damy im tęczę to zaraz będą chcieli praw, małżeństw i adopcji dzieci.
- A co ci to przeszkadza? Jak chcą to niech mają te prawa - odpowiedział drugi.
- Konstytucja chroni rodzinę, bo w niej się rodzą dzieci. W takim związku nie będzie dzieci, to jest dewiacja. - krzyczał, ku uciesze tłumów stojących i siedzących w metrze, pierwszy.
- Niech żyją jak chcą - powiedział drugi, który najwyraźniej był wyznawcą szeroko pojmowanej wolności.
- Tak!? A czy ty chcesz, żeby twoje dziecko wychowywało się w takiej dewiacji, że po urodzeniu nie będzie ani kobietą, ani mężczyzną tylko jak będzie miało osiemnaście lat to sobie płeć wybierze?
- No, niech sobie wybiera. Jego sprawa - odrzekł strażnik wolności.
- Ale to przecież dewiacja! Płeć to płeć nie podlega dyskusji. Płeć nam przysługuje zgodnie z... z... PRAWEM NATURALNYM! - nie dawał za wygraną pierwszy. Miał chyba nadzieję, że jego kolega nie zakwestionuje prawa naturalnego. Niestety. Pomylił się.
- Ale ktoś się może czuć przecież kobietą albo czuć się mężczyzną i co wtedy?
- Płeć to płeć. Facet nie może czuć się kobietą - stwierdził pierwszy i tym samym zakończył dyskusję.
Do tematu tęczy, przy placu Zbawiciela, nie powrócili. Zaczęli rozmawiać o piłce nożnej, która jak wiadomo jednoczy pokolenia.

W kontekście tego typu dyskusji - TAK- chcę, żeby tęcza została odbudowana. A później niech znowu zapłonie i zostanie odbudowana. Zaangażowanie Warszawiaków w sprawę tej metalowej konstrukcji poprzetykanej plastikowymi kwiatami jest bezcenne! Nie wspominając oczywiście o tym, co dzieje się na Facebooku.

Tęczo buduj się i płoń! Życie z Tobą jest ciekawsze!

sobota, 12 października 2013

Autonomia tak, niepodległość nie?

– Uczy się człowiek hiszpańskiego, stara się mówić coraz lepiej, zagłębia tajniki gramatyki. Przyjeżdża do Katalonii i… nic nie rozumie – pomyślałam, kiedy dojechałam do jednej z małych, katalońskich miejscowości i usłyszałam jak rozmawiają między sobą trzy starsze panie.

Oczywiście wiedziałam, że Katalonia jest autonomiczna, a chce być niepodległa, że mieszkańcy tego rejonu nazywają siebie Katalończykami, a nie Hiszpanami. Wiedziałam też, że uczą się w szkole katalońskiego i że nawet na wyższych uczelniach wiele zajęć jest prowadzonych w tym języku. I co z tego, że wiedziałam? Dopiero wtedy, kiedy odwiedziłam ten rejon zobaczyłam, że to co mówią w telewizji i piszą w gazetach to prawda.

Wysiadam na lotnisku w Barcelonie. Idę po bagaż, szukam znanego mi komunikatu kierującego po odbiór bagażu i nie widzę. Okazuje się, że największy napis jest po katalońsku, później mniejsze litery po hiszpańsku i angielsku. Jadę przez małe katalońskie miejscowości i z każdego okna, na każdym balkonie powiewają flagi Katalonii. Idę do sklepu. Pytam po hiszpańsku o to, o co chcę zapytać, a kobieta w sklepie mnie nie rozumie, albo nie chce zrozumieć. Później pytam o drogę, a osoba, która ze mną rozmawia ledwo potrafi coś powiedzieć po hiszpańsku.


– O co tutaj tak naprawdę chodzi? Po co im to? – pytam sama siebie, a na głos zadaję pytanie. – Czy myślicie, że jak Hiszpania wygrała Euro 2012 to oni śpiewali yo soy español?
– Nie, myślę, że oni mają swoje katalońskie przyśpiewki – odpowiada mój towarzysz podróży.

I chyba rzeczywiście muszą je mieć. Dlatego, że nawet na trybunach Camp Nou, stadionu piłkarskiego w Barcelonie, na którym często rozgrywane są mecze klubu FC Barcelona można przeczytać hasło: „Més que un club”, czyli: więcej niż klub. Podobno od czasów generała Franco, który tępił regionalne nacjonalizmy, „Barça” jest symbolem wolnej Katalonii. Dodatkowo prezes klubu oficjalnie poparł niepodległościowe ambicje prowincji. 

piątek, 23 sierpnia 2013

Śląsk w Andaluzji

- Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka - powiedział po meczu z Hiszpanami trener Śląska, Stanislav Levy.

Wczorajszy mecz Śląsk Wrocław contra Sevilla FC zainteresował mnie, chociaż piłki nożnej nie lubię. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok wydarzenia, w którym brały udział dwa ukochane przez mnie kraje i to na stadionie, obok którego przez pół roku robiłam zakupy. A ławka rezerwowych została zrobiona w kształcie butelki okropnego, słabego, ale umiłowanego przez mieszkańców Sewilli piwa Cruzcampo.

Wrocławianie przegrali i w sumie to nie wiem, czy dobrze to czy źle. Na którymś portalu sportowym przeczytałam nawet, że stawką meczu pomiędzy Sevillą, a Śląskiem jest awans do fazy grupowej Ligi Europy. Trudno.

Wiem jednak, że nie mogłam się tym meczem przestać interesować odkąd dowiedziałam się, że coś takiego się wydarzy. To przecież Sewilla. Polacy w ogarniętej upałem stolicy Andaluzji próbowali wygrać z wysokimi temperaturami oraz mającymi bzika na punkcie piłki nożnej Hiszpanami.

Sewilla podczas finałowego meczu na Euro 2012
Niestety nie udało się. Jak napisał portal sport.pl: „Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Mieliśmy mecz pod kontrolą, przeciwnicy wywalczyli stały fragment gry, wiedzieliśmy kto ma kogo kryć, a i tak padła bramka. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka”. 


Sevilla wygrała 4:1 i po raz kolejny Hiszpanie mogli zaśpiewać: „Yo soy español, español”. Chociaż nie wiem czy w Andaluzji nie ma przypadkiem innej, specjalnej przyśpiewki. W końcu podczas świąt narodowych w tamtym rejonie flaga Andaluzji wisi obok tej hiszpańskiej, a czasami nawet wyżej. 

poniedziałek, 15 lipca 2013

Trudny wybór dla miłośników zwierząt

– Bilans dziewięciu dni gonitw z bykami w hiszpańskiej Pampelunie to 50 rannych osób w szpitalu – donoszą media polskie i hiszpańskie. Właśnie skończyła się fiesta ku czci świętego Fermina, patrona Nawarry.

Współczuję tym ludziom, a z drugiej strony nie potrafię ukryć satysfakcji z tego, że byki „odpłaciły pięknym za nadobne”. Bo co można powiedzieć o tym, że z okazji fiesty ku czci świętego Fermina w Pampelunie na północy Hiszpanii mężczyźni uzbrojeni w zwinięte w rulon gazety uciekają przed stadem, przestraszonych, a jednocześnie zdenerwowanych byków? Biegną tak przez 800 metrów, aż do areny, na której byki giną z rąk torreadorów i matadorów.

źródło: http://wiadomosci.radiozet.pl
Na stronach internetowych hiszpańskich gazet można przeczytać historie poszkodowanych. 19- latek leży na oddziale intensywnej terapii w Hospital de Navarra, Irlandczyk, który ma 28 lat również jest w ciężkim, ale trochę lepszym stanie. Poza tym są jeszcze inni, którzy ponieśli mniejsze obrażenia między innymi 43- latek z Toledo i 24- latek z Barcelony. Dodatkowo w bardzo poważnym stanie jest osiemnastoletni chłopak. Rokowania są słabe i nie wiadomo, co z nim będzie dalej. Takich historii jest jeszcze więcej. Wystarczy zajrzeć na hiszpańskie portale informacyjne.

Po co to wszystko? Dlaczego warto tak męczyć i siebie i byka? – To jest wyjątkowy spektakl. Ma w sobie pasję, emocje, tajemnicę, strach i tradycję. Z bykiem nie ma żartów. Do końca nie masz pewności czy wszystko skończy się świętem czy tragedią. To wydarzenie zawiera w sobie wszystkie elementy potrzebne do przeżycia emocjonującej przygody – powiedział w jednym z wywiadów Manuel Molés, hiszpański dziennikarz zajmujący się tematyką byków.

źródło: http://wiadomosci.radiozet.pl
Niestety, podobnie jak corrida tak i gonitwy byków w Pampelunie mają długą tradycję. Okazuje się, że fiesty ku czci świętego Fermina tzw. sanfermines zaczęły się już w XIV wieku. Od 1911 roku prowadzone są statystyki dotyczące sanfermines. Wynika z nich, że do tej pory śmierć w trakcie gonitwy z bykami poniosło 15 osób. Rannych jest oczywiście zawsze dużo więcej.


Przydałoby się zwrócić uwagę Hiszpanów na to, że mamy już XXI wiek, a nie XIV i może warto zainwestować w jakieś inne, mniej drastyczne rozrywki. Jeśli jednak mam wybierać między gonitwami w Pampelunie, a corridą na przykład w Sewilli, wybieram to pierwsze. W trakcie corridy, którą widziałam, przeżyłam i nie polecam, byk nie ma szans. Wszyscy, pewnie oprócz niego, znają zakończenie. Zwierzę nic nie może zrobić. Czasami tylko wymyka się spod kontroli torreadora, i na przykład bierze go na rogi, ale to raczej zdarza się rzadko. W Pampelunie jest jakaś nadzieja dla byka. Może kiedyś uda mu się przeskoczyć drewnianą barierkę i wywalczyć dla siebie wolność? A może jest też szansa na to, że kiedyś, ktoś zrozumie, iż nie ma nic emocjonującego w tym, że byk wykrwawi się na oczach nienasyconej publiczności.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Abdulcadir Gabeire i Fundacja dla Somalii

Opowieść o prezesie Fundacji dla Somalii powstała kilka lat temu jako propozycja dla jednej z gazet. Niestety tekst nigdy nie został opublikowany. Myślę jednak, że warto docenić działalność warszawskiej Fundacji. Dlatego poniżej mój tekst w całości. Zapraszam do lektury.

Połączyć Somalię z resztą świata

– Do celu dążymy małymi krokami. Nie jest łatwo. Gdyby nie optymizm i życiowe motto Abdulcadira Gabeire, które brzmi: przeszkody są po to, żeby nas motywować do działania, już dawno przestalibyśmy wierzyć w powodzenie naszej misji – twierdzą pracownicy Fundacji dla Somalii i przyznają, że bez prezesa niewiele mogliby zdziałać. 

Abdulcadir Gabeire Farah to Somalijczyk, który w latach 90. przybył do Polski i jako pierwszy Afrykańczyk uzyskał status uchodźcy, po 1989 roku. Uciekł z ogarniętej wojną domową Somalii. Przyznaje, że podjęcie decyzji o ucieczce nie było łatwe. Niewielu Somalijczyków stać na ten krok. A wielu z nich, po przyjeździe do obcego kraju ma problem z asymilacją – Wiem, że w Polsce można się odnaleźć i zintegrować z mieszkańcami. Niestety ludzie przyjeżdżający tu z krajów afrykańskich oraz arabskich chowają się i są z tego powodu nieszczęśliwi – twierdzi Gabeire.

Abducladir Gabeire Farah źródło: http://fundacjadlasomalii.org.pl/
On przeciwnie, wychodzi do ludzi i nauczył się języka polskiego. – Mam wielu polskich przyjaciół – przyznaje Gabeire, który na początku prowadził w Polsce sklep z afrykańskimi przedmiotami, na które jak twierdzi było zapotrzebowanie. – Chciałem jednak czegoś więcej – dodaje.

Z tego pragnienia w 2007 roku w Warszawie powstała Fundacja dla Somalii. Pierwsza, polska organizacja, która swoje działania skierowała do tej części Afryki. Od 1991 roku w Somalii trwa wojna domowa, a kraj znajduje się w stanie rozpadu. Świadczą o tym chociażby statystyki. Według rankingu państw upadłych (Failed States Index), który jest publikowany, co roku przez amerykańską organizację The Fund for Peace oraz magazyn „Foreign Policy”, Somalia w 2011 roku (czwarty rok z rządu) zajęła pierwsze miejsce. Okazała się krajem o najtrudniejszych warunkach życia. Z powodu wywołanego suszą i konfliktem zbrojnym głodu umierają tam tysiące ludzi.

Doraźna pomoc?

Wszystkie próby przywrócenia w tym kraju stabilizacji kończą się niepowodzeniem. Drugą dekadę trwa konflikt zbrojny. Jest rząd tymczasowy wspierany oficjalnie przez społeczność międzynarodową, ale są też islamiści, którzy są bardzo radykalni. Ofiarami tego konfliktu są przede wszystkim kobiety i dzieci. Dodatkowo kraj nawiedzany jest przez klęski żywiołowe takie jak susza. Wszystko jest przyczyną ogromnych, ludzkich dramatów.

Abdulcadir Gabeire, który zna sytuację z własnego doświadczenia stara się pomóc. Nawet jeśli wie, że to co zrobi nie przyniesie dużych efektów, nie rezygnuje – Wysyłamy do Somalii transporty z rzeczami, które uda się w Polsce zebrać – informuje Gabeire i podkreśla – Jest to niewielka pomoc, ale przynajmniej ci ludzie mogą poczuć, że nie są sami.

Działania Fundacji to przede wszystkim: prowadzenie zbiórek pieniężnych, pomoc w somalijskim sierocińcu czy porady prawne oraz psychologiczne dla imigrantów z Afryki przebywających na terenie Polski. Jednak głównym i najważniejszym celem okazało się wybudowanie polsko- somalijskiego szpitala. – Już na początku działalności wiedziałem, że chcę zrobić dla Somalii coś naprawdę potrzebnego i ważnego – przyznaje Gabeire.

Szpital powstaje w rejonie Himan and Heeb, który jest jednym z najbezpieczniejszych miejsc w Somalii. Azyl znajdują tam uciekinierzy z innych rejonów, w których toczy się wojna. Fundacja dla Somalii zebrała pieniądze i przewiozła na miejsce sprzęt medyczny. Zanim to nastąpiło Abdulcadir Gabiere starał się przekonywać jak największą ilość Polaków do tego, że szpital jest potrzebny. Bo zdrowie Somalijczyków jest zaniedbane. Dzieci umierają z głodu i podczas porodów, a kobiety cierpią na schorzenia o podłożu ginekologicznym. Mimo tego, pieniądze w Somalii są wydawane przede wszystkim na broń.  

Od dawna nie widzieli lekarza

W styczniu 2011 roku działacze Fundacji razem z prezesem, dziennikarzami i operatorami kamer pojechali do rejonu, w którym powstaje polski-somalijski szpital. Nakręcili reportaż przedstawiający sytuację kraju.

Razem z nimi pojechała polska lekarka Ines Dawidowska, która przez trzy tygodnie była na miejscu. Leczyła Somalijczyków oraz szkoliła pielęgniarzy. – Ludzie od bardzo dawna nie widzieli lekarza. Wieść o tym, że przyjechała rozniosła się bardzo szybko. Przychodziły tłumy. Nawet z bardzo odległych zakątków kraju  – wspomina Abdulcadir Gabeire i dodaje – Wystarczyło, żeby zapytała jak się czują i spojrzała w oczy, a oni twierdzili, że już są zdrowi.

źródło: http://fundacjadlasomalii.org.pl/
Na filmie można zobaczyć jak wyglądała praca Dawidowskiej. Zdjęcia wywołują przygnębiające wrażenie. Wstrząsająca jest scena, w której lekarka próbuje założyć kroplówkę wychudzonemu, czarnoskóremu dziecku. Dawidowska przyznaje, że to i tak niewiele pomoże, bo dziecko niedługo umrze.

Aktor związany z Fundacją

Abdulcadir Gabeire cały swój czas poświęca na rzecz rozwoju Fundacji. – Brałem udział w szkoleniach, spotkaniach, seminariach, bo chcę poznać jak najwięcej ludzi, dowiedzieć się, w którym kierunku iść żeby nam się udało – przyznaje Gabeire. Tak też poznał aktora Krzysztofa Pieczyńskiego. Dziś Pieczyński promuje działalność Fundacji dla Somalii, m.in. poprzez spoty reklamowe, w których występuje.

– W Polsce istnieje wiele fundacji oraz potrzeb. Bardzo trudno jest przekonać kogoś do tego, żeby wspierał Somalijczyków. Dlatego postanowiłem pomóc – przyznaje Krzysztof Pieczyński i dodaje – Somalia jest ojczyzną Abdulcadira. Czuje się on z tym krajem emocjonalnie związany. Dostał nawet propozycję, że mógłby wrócić i zająć się tam działalnością polityczną. Odmówił, bo jego marzeniem jest połączyć Somalię z resztą świata i wie, że najlepiej może to robić mieszkając w Polsce. 

niedziela, 7 lipca 2013

Ja tam jeszcze wrócę

„El Mundo” donosi, że w Sewilli w minionym tygodniu było aż 46 stopni. Upalnie i ciężko, a łezka się w oku kręci. 
W chwili, gdy o tym przeczytałam - zobaczyłam miejski termometr niedaleko Prado de San Sebastian, puste ulice w południe i zatłoczone bary o północy. Wspomniałam z uśmiechem zatroskane twarze młodzieży, której pomagałam w nauce angielskiego, a która martwiła się o to czy jestem w stanie wytrzymać na słońcu. Zaczęłam się nagle głośno śmiać, bo przypomniałam sobie swoją twarz po powrocie z plaży w Matalscañas.

https://www.facebook.com/photo.php?fbid=10151478118471867&set=a.485957511866.268755.10407631866&type=1&theater

Pogoda, słońce, Język Hiszpański i nauczyciel - José, który zamęcza ćwiczeniami z gramatyki. To wszystko nie pozwala zapomnieć jak wiele optymizmu wlała we mnie Andaluzja. Teraz muszę poczekać, ale jeszcze kiedyś do ciebie wrócę Sewillo droga i znowu opuszczać ciebie będzie mi szkoda. 

piątek, 28 czerwca 2013

Spodnie czy spódnica?

Kobiecie zazwyczaj trudno jest się zdecydować, co na siebie włożyć. Nawet wtedy, kiedy szafa pełna jest ubrań. Pierwsza myśl jaka przychodzi do głowy to: „Nie mam się w co ubrać”. Wiele pań często staje też przed trudnym wyborem; spodnie czy spódnica?

Spodnie – wygodniejsze, zimą cieplejsze i można spokojnie w nich usiąść nawet na trawie. Spódnica – kobieca, a latem w niej chłodniej. Co jednak wtedy, kiedy ma się niezgrabne nogi albo w spódnicach wygląda się zbyt grubo. Z drugiej strony niektóre modele spodni też sprawiają, iż kobieta wydaje się za szeroka w biodrach. Co robić?


Ja bardzo rzadko wybieram spódnice, ponieważ w szafie w zasadzie ich nie mam, bo i mieć nie chcę. Dlatego bardzo ciekawym doświadczeniem była dla mnie rozmowa z Elą Izdebską, która w spodniach nie chodzi, kocha sukienki i promuje je na blogu „Gdyby spodni nie było…”. Polecam przeczytać w bieżącym (jeszcze tylko przez 3 dni) numerze Tygodnika „Do Rzeczy”. 


piątek, 7 czerwca 2013

Zimne lato, a psy czytają książki

Nic nie wskazuje na to, że pogoda się zmieni. Ciepło, zimno, burza i pada i znowu ciepło, zimno, burza i pada, a ludziom nawet za miasto jechać się nie chce. 

W tygodniu taka pogoda nie przeraża, bo słońce przecież przeszkadza pracować. Gorzej jednak, kiedy weekendowa, niekorzystna aura trzyma nas w ciepłych skarpetach na kanapie. Siedzimy w domu zamiast opalać się przy grillu, na działce pod Warszawą.
Pocieszenie można jednak znaleźć na zagranicznych portalach informacyjnych. Okazuje się, że w tym roku, prawdopodobnie, nawet mieszkańcy Sewilli będą pracować w sierpniu, bo sjesty nie będzie. Pogoda ich nie rozpieszcza. Na portalu Diario de Sevilla (diariodesevilla.es) można przeczytać artykuł pod tytułem:  ¿Un agosto con ropa de abrigo? (w wolnym tłumaczeniu: Sierpień w kurtkach?).
Na hiszpańskich portalach społecznościowych zawrzało. –  Francuski kanał meteorologiczny przewiduje, że w przyszłym roku nastanie najzimniejsze lato od 1816 roku – napisał autor artykułu na diariodesevilla.es, który powołując się na cenionego w Sewilli meteorologa José Antonio Maldonado stara się udowodnić, że to twierdzenie nie ma podstaw naukowych. – Nie da się dokładnie przewidzieć tego, jak będzie w przyszłym roku – tłumaczył portalowi Maldonado.
Czy to uspokoi Hiszpanów, których już w tym roku nawiedziły problemy pogodowe? Nie wiadomo. Najpierw niespodziewane opady śniegu, a później deszczowa wiosna i niskie temperatury.
Jest jednak nadzieja, że w czerwcu wszystko, zwłaszcza w Sewilli, wróci do normy. – Temperatury będą osiągać poziom powyżej 30 stopni, co jest typowe dla tego okresu. Chociaż noce wciąż będą chłodniejsze niż zwykle o tej porze roku. Maldonado przyznaje, że nadal nie będzie potrzeby używania w nocy klimatyzacji, bo będzie można bez niej spokojnie spać – napisał Diario de Sevilla.

Majowo-czerwcowe temperatury, Sewilla A.D. 2012
W zeszłym roku klimatyzacja była potrzebna rano, w południe, wieczorem i w nocy. Wtedy mieszkańcy Sewilli twierdzili, że u nich takie temperatury są normalne. Czy dziś, w tę mroźną wiosnę i chłodne lato, też tak twierdzą?
A co z naszą, deszczową pogodą? Czy można zaryzykować twierdzenie, że w Polsce majowo-czerwcowe ulewy i powodzie to też normalna pogoda? Nie wiem, co sądzi na ten temat społeczeństwo, ale psy są zdania, że nie wszystko jest tak jak być powinno. Zamiast wychodzić na spacer i ganiać koty siedzą i czytają książki. Wszystko zaczyna się od pogody, później psy zdobywają wykształcenie, a na koniec kula ziemska staje się kwadratowa. 

Moli czyta "Dowód", autor: Eben Alexander

piątek, 17 maja 2013

Majowa letnia pogoda

W weekend będziemy musieli się liczyć z dynamicznymi zmianami pogody. Za to temperatury okażą się naprawdę zadowalające, bo Polska okaże się cieplejsza od Hiszpanii, Francji czy Włoch – donosi tvnmeteo.tvn24.pl.

– Czy to jest możliwe? – pytam sama siebie i czytam jeszcze raz. – No tak napisali – odpowiadam sobie. Oglądam jeszcze mapkę, diagram i film, na którym Maciej Dolega informuje o tym, że w Hiszpanii będzie w sobotę 16 stopni i deszczowo. Z kolei u nas ma być 28 stopni w cieniu.

Nie mieści się to w mojej głowie. Niemożliwe, żeby w Andaluzji w połowie maja było tak zimno, żeby padał deszcz i żeby w Warszawie było cieplej. Dlatego sprawdzam jeszcze na eltiempo.es jaka u nich pogoda i oczom nie wierzę: hoy 18°, mañana 20° y domingo 18°. Co prawda bez zapowiadanych przez TVN meteo opadów, ale jak na stolicę Andaluzji wiosenną porą naprawdę chłodno.

źródło: www.eltiempo.es

Przecież w ubiegłym roku w maju, kiedy przechodziłam obok miejskiego termometru ustawionego obok fontanny, niedaleko Prado de San Sebastian, wzdychałam tylko ciężko i codziennie odnotowywałam temperaturowe rekordy. – Przedwczoraj było 35 stopni, wczoraj 37, a wyobrażasz sobie, że dzisiaj około dwunastej w południe było 42 stopnie? W maju? Czy widziałeś coś takiego wiosną w Polsce? – pytałam mojego towarzysza hiszpańskiej podróży.

W tym roku nie w Sewilli, ale w Warszawie przydałaby się Gloria z Mujeres Entre Mundos dająca mi w sierpniu wolne z powodu upałów. Chętnie spotkałabym się z Yahairą, która zorganizowałaby kilka wyjść na basen. Nie pogardziłabym też knajpą, w której podadzą dobrze schłodzone tinto de verano. Nie obraziłabym się również gdyby na dole, przy wejściu na klatkę stał przemiły pan recepcjonista, który przejęty moim losem powie, że letnie życie Polki w Sewilli jest bardzo ciężkie i nie powinnam od 14:00 do wieczora jeździć na rowerze, bo dostanę udaru.

Tymczasem nic takiego się nie wydarzy, bo ja spokojnie przeżyję polskie upały i będę się śmiała z hiszpańskich znajomych, dla których 16 stopni to już prawie zima. Tylko czy ktoś w Sewilli uwierzy, że u nas już 30 stopni? Wątpię. Przecież Polacy grają tylko w hokeja na lodzie, jeżdżą na nartach, piją czystą wódkę i mają śnieg na Wielkanoc. 

źródło: www.tvnmeteo.tvn24.pl

wtorek, 19 marca 2013

Jest beznadziejnie

Nuda, załamka, życie mi nie wyszło, w tym kraju nie da się normalnie funkcjonować – każdy, kto pochodzi z Polski lubi sobie tak często/czasami westchnąć i ponarzekać. Dla niektórych, jeśli nie dla większości, osób żyjących w naszym kraju to po prostu styl życia. Jest beznadziejnie i lepiej nigdy nie będzie. To uderzające zwłaszcza wtedy, kiedy jedzie się z wizytą do kraju, w którym stylem życia jest coś przeciwnego, a na pytanie: „¿Qué tal?”, „¿Que pasa?” ludzie odpowiadają po prostu „muy bien” i szeroko się uśmiechają. Ale o tym już było, o tym już pisałam. I każdy wie, że u nas na takie pytania odpowiada się: „stara bida”. Jednak warto wiedzieć, że nie wszyscy tak mają.

Aldona Plewińska to kobieta, która w Polsce nie ma łatwo, bo kto widział u nas duże windy w blokach, podjazdy dla wózków albo autobusy niskopodłogowe? Ona niewiele ich widziała, a na pewno tego do życia potrzebuje. Nie ma obu rąk i jednej nogi. Jest modelką, porusza się na wózku. A jednak, podczas wywiadu powiedziała –  To, jaka jestem zawdzięczam przede wszystkim swojej mamie. To ona nauczyła mnie, że nie można siedzieć w kącie i płakać, czy godzinami rozmyślać, dlaczego jestem taka a nie inna.

Na tę straszną zimę, na którą wszyscy narzekają, polecam mój wywiad z Aldoną Plewińską Veronique, s 8.



piątek, 8 marca 2013

Świnia przy korycie

Stolica, poranek, godzina ósma, a może trochę wcześniej. Pies sprawdza, co nowego sąsiedzi wyrzucili przez okna, a ja obserwuję i widzę, że idzie trzech panów, chwiejnym krokiem, jeden popija tanie piwo, a może wino. Nie wiem, to pewnie i tak bez znaczenia.  – Mają siłę! Tak pić od rana – pomyślałam. 
Usłyszałam też, o czym rozmawiają. Ten popijający piwo, beształ dwóch, pozostałych. Kazał im rzucić palenie.
No i wy teraz szluga, za szlugiem! Jak już macie szlugi to wy umiaru nie macie – mówił.
Ale nie rozumiesz, bo ty nie palisz i… zaczął się tłumaczyć jeden z nich, ale tamten mu przerwał.
Ja paliłem i wiem, co to są papierosy! Ty mi tu nie pier… , bo wy się po prostu ograniczać nie potraficie. Wy do tych papierosów to jak świnia do koryta. Nauczcie się kur… ograniczać – powiedział, po czym wziął łyk taniego piwa, które miał cały czas przy sobie.

Niestety, nie mogłam dalej słuchać, bo mój mały piesek pobiegł do wyrzuconej przez okno skórki pomarańczy i nie mógł się opamiętać. Musiałam przeprowadzić akcję wydobywania śmieci z pyska. Cóż było robić? Piesek po prostu biegnie do wszystkiego, co napotka na swojej drodze, jak świnia do koryta.
Gdzie on znajduje te wszystkie cebule, zużyte chusteczki higieniczne, skórki od banana, pomarańczy, jabłek, puszki po piwie i wiele innych rzeczy? pytałam sama siebie.
Zupełnie zapomniałam, że to przecież ci ludzie, co potrafią ograniczyć palenie otworzyli okna i postanowili posprzątać mieszkania.

środa, 6 lutego 2013

Na straganie w dzień targowy

– O! Jest promocja pomarańczy – krzyknęłam podczas zakupów w jednym z warszawskich hipermarketów. Pobiegłam tam i zaczęłam wybierać. Ten brzydki, ten zepsuty, ten wygląda jak cytryna, a ten pewnie ma strasznie dużo pestek. W końcu, z wielkim trudem wybrałam cztery sztuki i z żalem wróciłam myślami do chwil sprzed tygodnia, kiedy to w niedzielny poranek wybrałam się z Geyikbayiri do pobliskiego Çakirlar na turecki bazar owocowo- warzywny.


Przyjechali lokalni rolnicy sprzedać to, co mają, a wspinający się turyści i mieszczuchy z Antalyi kupić trochę dobrych owoców, warzyw oraz przypraw. Dostać tam można niemal wszystko od plastrów miodu, przez figi, orzechy włoskie, aż po granaty, czerwoną paprykę i oczywiście przepiękne pomarańcze.

– Chodź, obejrzymy wszystkie stragany po kolei, zrobimy zdjęcia, a potem zaczniemy zakupy – powiedział mój towarzysz podróży. Jednak to nie jest proste. Najlepiej nie zatrzymywać się przy żadnym ze straganów na dłużej niż pół sekundy, bo sprzedawca zaczyna. – Hello my friend! Where are you from? – później pokazuje swój produkt, zachwala po turecku, a na koniec dodaje. – Only two lira for kilo.

Po takiej demonstracji ludzie nieznający tureckich technik sprzedaży, wrażliwi i mili dla innych, czyli tacy jak ja, są zgubieni. – No to może kupię, bo mi pokazał, taki był miły, zajęłam mu tyle czasu – mówiłam z wyrzutami sumienia i czasami rzeczywiście kupowałam. Jeśli jednak rzecz czy owoc, który zachwalano nie był mi potrzebny uciekałam z podkulonym ogonem i wyrzutami sumienia.

Podczas zakupów moją uwagę przykuło między innymi stoisko pełne słoików, butelek i suszonych owoców oraz warzyw. Wiele tam było dziwnych, kolorowych, jadalnych produktów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Oglądałam i podziwiałam. Tym razem nie byłam jednak namawiana do kupowania. Pan nie był natrętny. Dlatego zaryzykowałam i zapytałam. – Foto? – powiedziałam pokazując aparat fotograficzny. Turecki sprzedawca dziwnych rzeczy kiwnął potakująco głową. Nawet uśmiechnął się specjalnie do zdjęcia.


Bazar pochłonął mnie na kilka godzin, a moje pieniądze w dużej ilości. Wróciłam, bowiem do Geyikbayiri z plecakiem pełnym granatów, pomarańczy, papryki, pomidorów i z butelką po wodzie mineralnej napełnioną sokiem z granatów. Tureckie wieśniaczki, zazwyczaj muzułmanki, w chustach na głowach wystukują na miejscu, na straganie owoce granatów do wiadra. Wyciskają z nich sok, który wlewają do butelek po coca-coli, wodzie mineralnej po to, żeby sprzedać. Nie zawracają sobie głowy sprawami higieny. Po co? Przecież sanepid ich nie odwiedzi. Zresztą w rejonie, w którym spędziłam trochę czasu, wiele jest takich miejsc, do których lepiej, żeby sanepid nigdy nie zaglądał.