- Dali mnie tyle tych papierów! Po co mnie to? Czy nie można
po prostu polecieć? – usłyszałam stojąc w kolejce do elektronicznego kiosku, na
warszawskim lotnisku Okęcie, w którym trzeba wykonać check- in. Okazało się, że to starsza pani, która pod
opieką obsługi lotniskowej próbowała odprawić się przed startem.
Normalnie polecieć nie można. Pobyt na lotnisku wzbudza
wiele emocji. – Nie wniosę na pokład tej butelki z wodą, będą kazali ją
wyrzucić. Ta butelka ma więcej niż sto mililitrów – powiedział w kolejce do
przejścia przez „bramkę bezpieczeństwa”, mężczyzna w średnim wieku do swojej
żony.
– No, ale mamy tylko pół tej butelki wypełnione płynem.
Połowę można przewozić. Nie przesadzaj! – odpowiedziała żona, która widząc, że
ja zdejmuję pasek do spodni, zaczęła panikować. – To ja też muszę zdjąć pasek?
A obrączkę? A może medalik też? – potokiem pytań zalała swego towarzysza, ale nie
zrobiło to na nim żadnego wrażenia. – Nie wiem, ale co zrobimy z tą wodą? Na
pewno będę kazali wyrzuć – spróbował jeszcze raz poruszyć ważny dla niego
wątek.
- To wyrzucisz albo powiesz, że musisz koniecznie leki popić
– ucięła żona i donośnym głosem zapytała obsługę lotniska. – Czy medalik też mam zdjąć? – Nie, tylko większe
elementy – odpowiedział spokojnym tonem pan z Okęcia, a ona już po cichu
zapytała samą siebie. – A te korale i buty?
Zestresowanej parze udało się przejść przez złowrogie,
lotniskowe, prześwietlające bagaż bramki. Zachowywali się przy tym jak
debiutujący przestępcy, po podłączeniu do wariografu. Okazuje się, że nie tylko
oni. Są też tacy, których po takiej rewizji zaczyna boleć głowa.
– Od kilku minut proszę panią o wodę i jej nie dostaję –
narzekała w jednej z lotniskowych kawiarni starsza pani, której ból głowy kazał
natychmiast zażyć odpowiednią tabletkę. Na ladzie stanęła szklanka wody. – Ja
nie chcę takiej zimnej. Nie mogę pić takiej z lodówki. Czy mogę dostać ciepłej?
Nowa szklanka stanęła na ladzie. – Nie! Ta wciąż jest za zimna. Czy nie można
się tutaj niczego doprosić? Boli mnie głowa. Mam już tego dosyć. Muszę połknąć
tabletkę.
- Ależ proszę pani, ta woda jest ciepła, z butelki, która
stała na półce. Niech pani sprawdzi – powiedziała zniecierpliwiona kelnerka.
Kobieta dotknęła szklanki, upiła łyk wody i stwierdziła, że może być. Kelnerki odetchnęły
z ulgą. Starsza pani nie była chyba zadowolona z obsługi. Siedziała później
przy stoliku i z wykrzywioną miną mówiła pod nosem jaka beznadziejna jest
obsługa na wszystkich lotniskach. Jak się okazało nie tylko obsługa
przeszkadzała w podróżowaniu. W samolocie zaczęła głośno narzekać. - Najpierw
zdejmują kurtki i układają na półkach plecaki. Zamiast usiąść i dać innym
przejść!
Na szczęście po lądowaniu we Frankfurcie straciłam z oczu przemiłą,
starszą panią. Po czym uznałam, że skoro jestem za granicą to już na pewno nie
spotkam Polaka czy Polki. – Od tej pory mówię tylko po angielsku – pomyślałam i
tak też zamierzałam robić.
Znalazłam wejście, przez które miałam przejść na pokład
samolotu, który przetransportuje mnie do Madrytu. Zostało jeszcze trochę czasu
do odlotu, wypatrzyłam wolne miejsce siedzące. Na krześle obok siedziała
zakonnica. Zapytałam. - Is this seat free?
– Free, free – odpowiedziała siostra. Usiadłam i słyszę jak
zakonnica pyta mężczyznę obok siebie. – A w Warszawie ładna pogoda? – No jak
byłem na święta to zimno było – odpowiedział.
Stwierdziłam, że nie mam ochoty przyznawać się do tego, że
kilka godzin temu wyleciałam z Warszawy i dobrze wiem jaka jest tam pogoda. Czekałam.
Czekałam. Czekałam i… doczekałam się na moment odlotu w kierunku Madrytu.
Po wylądowaniu, poszłam do metra. A tutaj
kolejna, polska niespodzianka. Stałam na stacji Tribunal w madryckim, dusznym i
zatłoczonym metrze. Zobaczyłam trzech mężczyzn. Nie wyglądali na pochodzących z
Hiszpanii, ale też nie specjalnie znajomo, a jednak... Kiedy przechodzili obok
mnie usłyszałam. – Ile ja mam kur….a czekać? Czy ten Mariusz jest jakiś
popier…..y!?
Lotnisko wzbudza wśród ludzi niepokój. Każdy czuje się
podejrzany. Z kolei swojskie, polskie kur…..a można usłyszeć wszędzie.