- Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza
chyba największym. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale
pokrzyżowała nam plany czerwona kartka - powiedział po meczu z Hiszpanami
trener Śląska, Stanislav Levy.
Wczorajszy mecz Śląsk Wrocław contra Sevilla FC zainteresował
mnie, chociaż piłki nożnej nie lubię. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok
wydarzenia, w którym brały udział dwa ukochane przez mnie kraje i to na
stadionie, obok którego przez pół roku robiłam zakupy. A ławka rezerwowych została
zrobiona w kształcie butelki okropnego, słabego, ale umiłowanego przez
mieszkańców Sewilli piwa Cruzcampo.
Wrocławianie przegrali i w sumie to nie wiem, czy dobrze
to czy źle. Na którymś portalu sportowym przeczytałam nawet, że stawką meczu
pomiędzy Sevillą, a Śląskiem jest awans do fazy grupowej Ligi Europy. Trudno.
Wiem jednak, że nie mogłam się tym meczem przestać interesować
odkąd dowiedziałam się, że coś takiego się wydarzy. To przecież Sewilla. Polacy
w ogarniętej upałem stolicy Andaluzji próbowali wygrać z wysokimi temperaturami
oraz mającymi bzika na punkcie piłki nożnej Hiszpanami.
Sewilla podczas finałowego meczu na Euro 2012 |
Niestety nie udało się. Jak napisał portal sport.pl:
„Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Mieliśmy
mecz pod kontrolą, przeciwnicy wywalczyli stały fragment gry, wiedzieliśmy kto
ma kogo kryć, a i tak padła bramka. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy
remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka”.
Sevilla wygrała 4:1 i po raz kolejny Hiszpanie mogli
zaśpiewać: „Yo soy español, español”. Chociaż nie wiem czy w Andaluzji nie ma
przypadkiem innej, specjalnej przyśpiewki. W końcu podczas świąt narodowych w
tamtym rejonie flaga Andaluzji wisi obok tej hiszpańskiej, a czasami nawet
wyżej.