Szukaj na tym blogu

piątek, 23 sierpnia 2013

Śląsk w Andaluzji

- Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka - powiedział po meczu z Hiszpanami trener Śląska, Stanislav Levy.

Wczorajszy mecz Śląsk Wrocław contra Sevilla FC zainteresował mnie, chociaż piłki nożnej nie lubię. Jednak nie mogłam przejść obojętnie obok wydarzenia, w którym brały udział dwa ukochane przez mnie kraje i to na stadionie, obok którego przez pół roku robiłam zakupy. A ławka rezerwowych została zrobiona w kształcie butelki okropnego, słabego, ale umiłowanego przez mieszkańców Sewilli piwa Cruzcampo.

Wrocławianie przegrali i w sumie to nie wiem, czy dobrze to czy źle. Na którymś portalu sportowym przeczytałam nawet, że stawką meczu pomiędzy Sevillą, a Śląskiem jest awans do fazy grupowej Ligi Europy. Trudno.

Wiem jednak, że nie mogłam się tym meczem przestać interesować odkąd dowiedziałam się, że coś takiego się wydarzy. To przecież Sewilla. Polacy w ogarniętej upałem stolicy Andaluzji próbowali wygrać z wysokimi temperaturami oraz mającymi bzika na punkcie piłki nożnej Hiszpanami.

Sewilla podczas finałowego meczu na Euro 2012
Niestety nie udało się. Jak napisał portal sport.pl: „Każda bramka rywali była ciosem, ale ta pierwsza chyba największym. Mieliśmy mecz pod kontrolą, przeciwnicy wywalczyli stały fragment gry, wiedzieliśmy kto ma kogo kryć, a i tak padła bramka. Chcieliśmy grać aktywnie nawet przy remisie, ale pokrzyżowała nam plany czerwona kartka”. 


Sevilla wygrała 4:1 i po raz kolejny Hiszpanie mogli zaśpiewać: „Yo soy español, español”. Chociaż nie wiem czy w Andaluzji nie ma przypadkiem innej, specjalnej przyśpiewki. W końcu podczas świąt narodowych w tamtym rejonie flaga Andaluzji wisi obok tej hiszpańskiej, a czasami nawet wyżej.