Euro 2012 to dobry czas dla hodowców ślimaków. Każdego dnia można zobaczyć
taki obrazek: knajpa, a w niej telewizor z transmisją meczu. Poczynania piłkarzy śledzą kibice ze szklanką piwa w dłoni (tutaj nie używa się kufli), a obok miseczka ze ślimakami w skorupkach. Po to, żeby można je było stamtąd wyssać.
Wygląda i brzmi świetnie.
Dlatego ja też odważnie zamówiłam
porcję ślimaków. Dałam radę zjeść może…osiem. To duży sukces, bo jak
dostałam martwe ślimaki, które
zostały ugotowane w całości, a mimo tego wyglądały jak żywe, stwierdziłam: – Nie!
Nie dam rady tego przełknąć!
Jeszcze gorzej było, kiedy je powąchałam. To był
zapach ciepłych, glonów z jeziora. – Dobra,
jem! – zaryzykowałam i od razu pożałowałam swojej decyzji. Smakowały okropnie. Teraz przynajmniej
wiem, po co w zestawie jest piwo. Trzeba popijać obficie. Świetnie zabija smak ślimaków. Po takim posiłku wyjście z
baru o własnych siłach będzie nieco kłopotliwe, ale to już inna kwestia.
Nic z tego nie rozumiem.
Jak można jeść: ogon
byka, krewetki z oczami i do tego jeszcze ślimaki? Ja
czułam się tak, jakbym wyjadała z wiaderka ślimaki, które przed chwilą jakieś
dziecko zebrało wokół piaskownicy,
bo zamierzało zorganizować wyścig.
Tymczasem Hiszpanie niewzruszeni i ze smakiem wysysali mięso mięczaków ze
skorupek. Chyba pozostanę przy
oliwkach. Też są podawane
do drinków, a smakują znacznie lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz