Przyjechali lokalni rolnicy sprzedać to, co mają, a
wspinający się turyści i mieszczuchy z Antalyi kupić trochę dobrych owoców, warzyw
oraz przypraw. Dostać tam można niemal wszystko od plastrów miodu, przez figi,
orzechy włoskie, aż po granaty, czerwoną paprykę i oczywiście przepiękne
pomarańcze.
– Chodź, obejrzymy wszystkie stragany po kolei,
zrobimy zdjęcia, a potem zaczniemy zakupy – powiedział mój towarzysz podróży.
Jednak to nie jest proste. Najlepiej nie zatrzymywać się przy żadnym ze
straganów na dłużej niż pół sekundy, bo sprzedawca zaczyna. – Hello my friend!
Where are you from? – później pokazuje swój produkt, zachwala po turecku, a na
koniec dodaje. – Only two lira for kilo.
Po takiej demonstracji ludzie nieznający tureckich
technik sprzedaży, wrażliwi i mili dla innych, czyli tacy jak ja, są zgubieni. –
No to może kupię, bo mi pokazał, taki był miły, zajęłam mu tyle czasu – mówiłam
z wyrzutami sumienia i czasami rzeczywiście kupowałam. Jeśli jednak rzecz czy
owoc, który zachwalano nie był mi potrzebny uciekałam z podkulonym ogonem i
wyrzutami sumienia.
Podczas zakupów moją uwagę przykuło między innymi stoisko pełne słoików, butelek i suszonych owoców oraz warzyw. Wiele tam było dziwnych, kolorowych, jadalnych produktów, o których istnieniu nie miałam pojęcia. Oglądałam i podziwiałam. Tym razem nie byłam jednak namawiana do kupowania. Pan nie był natrętny. Dlatego zaryzykowałam i zapytałam. – Foto? – powiedziałam pokazując aparat fotograficzny. Turecki sprzedawca dziwnych rzeczy kiwnął potakująco głową. Nawet uśmiechnął się specjalnie do zdjęcia.
Bazar pochłonął mnie na kilka godzin, a moje
pieniądze w dużej ilości. Wróciłam, bowiem do Geyikbayiri z plecakiem pełnym
granatów, pomarańczy, papryki, pomidorów i z butelką po wodzie mineralnej
napełnioną sokiem z granatów. Tureckie wieśniaczki, zazwyczaj muzułmanki, w
chustach na głowach wystukują na miejscu, na straganie owoce granatów do wiadra.
Wyciskają z nich sok, który wlewają do butelek po coca-coli, wodzie mineralnej po
to, żeby sprzedać. Nie zawracają sobie głowy sprawami higieny. Po co? Przecież
sanepid ich nie odwiedzi. Zresztą w rejonie, w którym spędziłam trochę czasu,
wiele jest takich miejsc, do których lepiej, żeby sanepid nigdy nie zaglądał.