Szukaj na tym blogu

piątek, 31 lipca 2015

Biedny ON

Poniedziałkowy poranek. Dokładnie siódma. Odbywam obowiązkowy spacer z psem. Inni już idą do pracy, a jeszcze inni po chleb do piekarni. Przechodzę obok weterynarza. Otwierają o ósmej, ale już ktoś czeka. Mija mnie dwóch mężczyzn.

ZŁY kundel

ZŁA żona

Wyglądają jakby jeszcze nie skończyli weekendowej imprezy albo zaczynali właśnie poniedziałkową. Puszki z tanim piwem w dłoniach. Słyszę rozmowę, a muszę podkreślić, że nie podejrzawałam ich o to, iż znają takie uczucia jak współczucie.

- Ty... biedaku! I nie masz się teraz gdzie podziać?
- No, nie wiem o co jej chodzi. Nie wpuszcza mnie do domu i tułam się tak od znajomego, do znajomego.
- Też nie rozumiem, ale biedny jesteś. Współczuję. Masz się dzisiaj u kogo przekimać?

Więcej nie słyszałam. Cóż. Wystarczyło. No biedny, naprawdę biedny człowiek. O siódmej rano nie musi biec z psem na spacer, odprowadzać dziecka do przedszkola, brać prysznica, malować się, prasować koszuli, brać torby i biec do roboty. Może pić piwo. Nie musi się martwić, że dostanie opier... od kogoś w robocie, nie usłyszy, że źle zrobił to, co miał zrobić. Nie musi się też martwić, że umowa na dwa lata, a nie na czas nieokreślony.

Może pić piwo. Co z tego, że żona (dziewczyna czy narzeczona) nie chce go do domu wpuścić? Ma przyjaciół.

Oj, biedny ON. Współczuję mu. A ta kobieta, co to nie chce go do domu wpuścić, co ona sobie wyobraża? Facet - najlepsza partia w mieście. Ma wolny czas i chętnie do domu wraca. Ze świecą szukać. 

Niestety. Nie mogłam się nad tym dłużej zastanawiać. Mój darmowy kundel chciał podejść do drogiego pudelka jakiejś pani. Usłyszałam, że mam tego swojego zabrać, bo na pewno gryzie. Pani pomyślała chyba jeszcze, że ja też gryzę, ale tego nie powiedziała. Cóż było robić. Odpowiedziałam. 
- Nic mu nie będzie. Niech pani nie przesadza!
Skończyłam zdanie i na potwierdzenie moich słów, zły kundel zaatakował biednego pudelka. Musiałam odwrócić głowę, zawołać psa i uciekać.
Dobrze, że mąż mnie do domu wpuścił. 

środa, 8 stycznia 2014

La infanta Cristina

Nie. Jak to się mogło stać? Córka hiszpańskiego króla Juana Carlosa, księżniczka Cristina jest podejrzana o malwersacje finansowe? Imposible!

A jednak! Cristina została wezwana do stawienia się na rozprawie. Jest podejrzana w śledztwie dotyczącym oszustw podatkowych i prania pieniędzy.

Dochodzenie w tej sprawie prowadzone jest od 2010 roku. Wtedy sąd oskarżył męża księżniczki, Iniaki Urdangarinowa o zdefraudowanie z kasy państwa co najmniej 6 mln euro. W trakcie dochodzenia okazało się, że księżniczka Cristina zasiadała w zarządzie firm kierowanych przez jej męża. A jej podpis widnieje pod wieloma dokumentami, które zostały sporządzone niezgodnie z prawem. Dodatkowo udowodniono, że córka króla wydawała pieniądze firmowe na cele prywatne, na przykład na remont willi. Sąd przygotował dokument, który zwiera 230 stron (!), a znajdują się w nim dowody na to, że Cristina złamała prawo.

Usłyszałam o tym w radio, o poranku i akurat dzisiaj, kiedy po przerwie świątecznej kolejna lekcja hiszpańskiego. Dlatego przypomniałam sobie słowa Jose'go z Barcelony, który powiedział na zajęciach. - Polacy są podobni do nas Hiszpanów w kilku rzeczach, a w jednej najbardziej. Oba te narody to kombinatorzy.

Nie pozostaje nic innego, jak zgodzić się z hiszpańskim znawcą kultury polskiej. Życzę też królowi Hiszpanii żeby nie dostał zawału. Ma już w końcu 76 lat!

Cristina, źródło: elpais.com

sobota, 16 listopada 2013

Życie z tęczą jest ciekawsze

Plastikowe, kolorowe kwiatki osadzone na metalowym stelażu - wywołują wśród Warszawiaków duże emocje. Tęcza, bo konstrukcja jest w kształcie łuku, przy placu Zbawiciela została spalona, o NIE! Po raz kolejny, o NIE! Media nie przestają o tym mówić, Internet huczy i jak się okazuje wolna od tęczy nie pozostała też komunikacja miejska.


- W sprawie odbudowania tęczy powinno się odbyć referendum - krzyczał w metrze młody chłopak, być może student, bo wygadany. Jechał z kolegą i dyskutowali.
- Po co? W tej sytuacji to powinno być referendum też w sprawie lampek świątecznych na Krakowskim Przedmieściu - odpowiedział drugi, być może również student.
- Lampki świąteczne nie są tak kontrowersyjne jak tęcza! Ja się nie zgadzam, żeby za moje pieniądze była odbudowywana tęcza. Jak damy im tęczę to zaraz będą chcieli praw, małżeństw i adopcji dzieci.
- A co ci to przeszkadza? Jak chcą to niech mają te prawa - odpowiedział drugi.
- Konstytucja chroni rodzinę, bo w niej się rodzą dzieci. W takim związku nie będzie dzieci, to jest dewiacja. - krzyczał, ku uciesze tłumów stojących i siedzących w metrze, pierwszy.
- Niech żyją jak chcą - powiedział drugi, który najwyraźniej był wyznawcą szeroko pojmowanej wolności.
- Tak!? A czy ty chcesz, żeby twoje dziecko wychowywało się w takiej dewiacji, że po urodzeniu nie będzie ani kobietą, ani mężczyzną tylko jak będzie miało osiemnaście lat to sobie płeć wybierze?
- No, niech sobie wybiera. Jego sprawa - odrzekł strażnik wolności.
- Ale to przecież dewiacja! Płeć to płeć nie podlega dyskusji. Płeć nam przysługuje zgodnie z... z... PRAWEM NATURALNYM! - nie dawał za wygraną pierwszy. Miał chyba nadzieję, że jego kolega nie zakwestionuje prawa naturalnego. Niestety. Pomylił się.
- Ale ktoś się może czuć przecież kobietą albo czuć się mężczyzną i co wtedy?
- Płeć to płeć. Facet nie może czuć się kobietą - stwierdził pierwszy i tym samym zakończył dyskusję.
Do tematu tęczy, przy placu Zbawiciela, nie powrócili. Zaczęli rozmawiać o piłce nożnej, która jak wiadomo jednoczy pokolenia.

W kontekście tego typu dyskusji - TAK- chcę, żeby tęcza została odbudowana. A później niech znowu zapłonie i zostanie odbudowana. Zaangażowanie Warszawiaków w sprawę tej metalowej konstrukcji poprzetykanej plastikowymi kwiatami jest bezcenne! Nie wspominając oczywiście o tym, co dzieje się na Facebooku.

Tęczo buduj się i płoń! Życie z Tobą jest ciekawsze!

sobota, 12 października 2013

Autonomia tak, niepodległość nie?

– Uczy się człowiek hiszpańskiego, stara się mówić coraz lepiej, zagłębia tajniki gramatyki. Przyjeżdża do Katalonii i… nic nie rozumie – pomyślałam, kiedy dojechałam do jednej z małych, katalońskich miejscowości i usłyszałam jak rozmawiają między sobą trzy starsze panie.

Oczywiście wiedziałam, że Katalonia jest autonomiczna, a chce być niepodległa, że mieszkańcy tego rejonu nazywają siebie Katalończykami, a nie Hiszpanami. Wiedziałam też, że uczą się w szkole katalońskiego i że nawet na wyższych uczelniach wiele zajęć jest prowadzonych w tym języku. I co z tego, że wiedziałam? Dopiero wtedy, kiedy odwiedziłam ten rejon zobaczyłam, że to co mówią w telewizji i piszą w gazetach to prawda.

Wysiadam na lotnisku w Barcelonie. Idę po bagaż, szukam znanego mi komunikatu kierującego po odbiór bagażu i nie widzę. Okazuje się, że największy napis jest po katalońsku, później mniejsze litery po hiszpańsku i angielsku. Jadę przez małe katalońskie miejscowości i z każdego okna, na każdym balkonie powiewają flagi Katalonii. Idę do sklepu. Pytam po hiszpańsku o to, o co chcę zapytać, a kobieta w sklepie mnie nie rozumie, albo nie chce zrozumieć. Później pytam o drogę, a osoba, która ze mną rozmawia ledwo potrafi coś powiedzieć po hiszpańsku.


– O co tutaj tak naprawdę chodzi? Po co im to? – pytam sama siebie, a na głos zadaję pytanie. – Czy myślicie, że jak Hiszpania wygrała Euro 2012 to oni śpiewali yo soy español?
– Nie, myślę, że oni mają swoje katalońskie przyśpiewki – odpowiada mój towarzysz podróży.

I chyba rzeczywiście muszą je mieć. Dlatego, że nawet na trybunach Camp Nou, stadionu piłkarskiego w Barcelonie, na którym często rozgrywane są mecze klubu FC Barcelona można przeczytać hasło: „Més que un club”, czyli: więcej niż klub. Podobno od czasów generała Franco, który tępił regionalne nacjonalizmy, „Barça” jest symbolem wolnej Katalonii. Dodatkowo prezes klubu oficjalnie poparł niepodległościowe ambicje prowincji.