Szukaj na tym blogu

środa, 30 maja 2012

Widownia, która nie może klaskać

Temperatura spadła niewiele poniżej trzydziestu stopni, duszno, ale przynajmniej nie ma słońca. Dlatego mieszkańcy Sewilli wyruszyli na spacer w poszukiwaniu nocnych rozrywek. W barach tłok, a dzieci biegają po ulicy mimo tego, że dawno powinny spać. Nikt się tym jednak nie przejmuje, bo przecież noc to najlepsza pora na życie towarzyskie. Ja też postanowiłam zmierzyć się z nocnym, andaluzyjskim życiem. Wyruszyłam w poszukiwaniu baru, w którym poza tapasami oraz winem w ofercie są występy flamenco.

Trzeba było uważać na rowery i samochody, bo wielu postanowiło po kilku Tinto de verano (wino z lemoniadą lub wodą gazowaną) pojechać do domu samochodem lub miejskim rowerem „Sevici”.

– Gdzie jest ten bar? – zapytałam. – Spokojnie – odpowiedział mój towarzysz podróży. Z głównej ulicy skręciliśmy w mniejszą, jeszcze mniejszą i w końcu w zupełnie ciasną. – Czy to na pewno tutaj? – wyraziłam swoją wątpliwość. Nazwa ulicy niby się zgadzała, numer też, ale drzwi do baru przypominały raczej wejście do piwnicy, a nie do miejsca znanego z występów flamenco.

Dodatkowo w pierwszym pomieszczeniu nikogo nie było. Po przejściu do drugiego moim oczom ukazał się tłum oraz wiatraki na suficie, które próbowały schłodzić gorące powietrze. Niestety mieszały je tylko, co sprawiało, że każdy kto przyszedł obejrzeć oraz posłuchać flamenco ocierał pot z czoła i zamawiał kolejne wino, piwo lub coca-colę.

Tłum siedział wpatrzony w scenę oraz zasłuchany. Dwóch mężczyzn i kobieta prezentowało swoje umiejętności. – Ajajaj… uuuuu – śpiewał jeden z nich i klaskał rytmicznie. To ostatnie jest ważnym elementem całego występu. Tak ważnym, że gdy rozentuzjazmowany tłum zaczął poklaskiwać śpiewak wykonał przeczący ruch głową i pogroził palcem. Smutni widzowie opuścili dłonie. Akompaniował gitarzysta, a kobieta w zielonej sukni dała popis taneczny.



Wszystko razem składało się na łzawą historię, którą występujący starali się opowiedzieć. Gdyż we flamenco właśnie o to chodzi, że trzeba tańcem, śpiewem, muzyką o czymś opowiedzieć. Co mówili tego wieczoru? Nie wiem, niewiele zrozumiałam. Nie miałam też za bardzo, kogo zapytać.

Wokół siebie słyszałam wiele języków. – Marcin, a o czym on śpiewa? lub – Yes, thank you! Z kolei jeden z mężczyzn, który zanosił do stolika jedzenie i z ręki wypadła mu kanapka krzyknął. – Ku..a mać! Poza barmanami trudno było znaleźć kogoś, kto mówiłby po hiszpańsku, a podobno flamenco to wciąż ważny, narodowy taniec, który nie jest tylko atrakcją turystyczną.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz