Mimo tego pojęcie grill nie jest tubylcom obce. W jednym z najbardziej
znanych, hiszpańskich supermarketów, w małym miasteczku Álora, próbowaliśmy
znaleźć kiełbasę. W końcu polska tradycja nakazuje, żeby w maju rozpocząć
grillowanie. Pada? Trudno, jakoś sobie poradzimy.
Oglądamy mięso. Na opakowaniu obrazek z grillem, ale zawartość nie
przypomina naszych grillowych produktów. – Prawdziwej kiełbasy to oni
tutaj nie znają – stwierdziłam z niesmakiem. W tym momencie podeszła ekspedientka
i zapytała. – Barbacoa? – Si! – odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą i poczuliśmy
się uratowani. Kobieta zaczęła tłumaczyć, że zapakowane kiełbasy są gorsze i że
lepiej wziąć te, które są sprzedawane „na sztuki”. Powiedziała – Delicioso!
– i wykonała przy tym gest w języku
polskim oznaczający. –Palce lizać! – To nas przekonało. Wzięliśmy sześć.
Wydawało się jednak, że te serdelki z surowym mięsem w środku
mogą tylko udawać kiełbasę. – Tego nie da się zjeść –
powiedziałam. Okazało się jednak, że zjeść się da i to ze smakiem, a później można
pomyśleć nawet o dokładce. Zanim jednak udało się spróbować pieczonego „chorizo” trzeba było
zorganizować grilla.
Początek miesiąca zastał nas we wsi, o nazwie El Chorro,
która znana jest przede wszystkim miłośnikom wspinaczki. Na szczęście
właściciele znajdującego się tam kampingu przewidzieli możliwość grillowania.
Chyba dla Polaków, których przybywa wielu, postawione zostały murowane, duże
piece z kratką. Nie pomyślano tylko o zadaszeniu na drewno. A w deszczową
pogodę trudno rozpalić ogień, ale udało się.
Sezon grillowy rozpoczęty. Nie była to polska, słoneczna majówka. Kiełbasa
nie została kupiona w Biedronce, a grill nie stał pod parasolem. Jednak Andaluzja
okazała się tak samo przyjaznym dla miłośników grillowania miejscem, jak
polskie ogródki działkowe.
Wojtek, dlaczego nie widzę na tym grillu krewetek?!
OdpowiedzUsuń