–
Uczy się człowiek hiszpańskiego, stara się mówić coraz lepiej, zagłębia tajniki
gramatyki. Przyjeżdża do Katalonii i… nic nie rozumie – pomyślałam, kiedy
dojechałam do jednej z małych, katalońskich miejscowości i usłyszałam jak
rozmawiają między sobą trzy starsze panie.
Oczywiście
wiedziałam, że Katalonia jest autonomiczna, a chce być niepodległa, że
mieszkańcy tego rejonu nazywają siebie Katalończykami, a nie Hiszpanami.
Wiedziałam też, że uczą się w szkole katalońskiego i że nawet na wyższych
uczelniach wiele zajęć jest prowadzonych w tym języku. I co z tego, że
wiedziałam? Dopiero wtedy, kiedy odwiedziłam ten rejon zobaczyłam, że to co
mówią w telewizji i piszą w gazetach to prawda.
Wysiadam
na lotnisku w Barcelonie. Idę po bagaż, szukam znanego mi komunikatu kierującego
po odbiór bagażu i nie widzę. Okazuje się, że największy napis jest po
katalońsku, później mniejsze litery po hiszpańsku i angielsku. Jadę przez małe
katalońskie miejscowości i z każdego okna, na każdym balkonie powiewają flagi
Katalonii. Idę do sklepu. Pytam po hiszpańsku o to, o co chcę zapytać, a
kobieta w sklepie mnie nie rozumie, albo nie chce zrozumieć. Później pytam o
drogę, a osoba, która ze mną rozmawia ledwo potrafi coś powiedzieć po
hiszpańsku.
–
O co tutaj tak naprawdę chodzi? Po co im to? – pytam sama siebie, a na głos
zadaję pytanie. – Czy myślicie, że jak Hiszpania wygrała Euro 2012 to oni
śpiewali yo soy español?
–
Nie, myślę, że oni mają swoje katalońskie przyśpiewki – odpowiada mój towarzysz
podróży.
I
chyba rzeczywiście muszą je mieć. Dlatego, że nawet na trybunach Camp Nou, stadionu
piłkarskiego w Barcelonie, na którym często rozgrywane są mecze klubu FC
Barcelona można przeczytać hasło: „Més que un club”, czyli: więcej niż klub. Podobno
od czasów generała Franco, który tępił regionalne nacjonalizmy, „Barça”
jest symbolem wolnej Katalonii. Dodatkowo prezes klubu oficjalnie poparł
niepodległościowe ambicje prowincji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz