– Pójdziesz z Martą do szkoły i pomożesz podczas zajęć. Chcesz?
– powiedziała Gloria, która jest szefową Stowarzyszenia Mujeres Entre Mundos. – Chcę, ale ja nie rozumiem po
hiszpańsku – odpowiedziałam. – Poradzisz sobie, tam są dzieci. Jakoś się
dogadacie – poinformowała mnie Gloria.
– W jaki sposób ja się z tymi dziećmi porozumiem? Co ja tam
będę robiła? – z takimi myślami pojechałam na przedmieścia Sevilli. Na miejscu
okazało się, że to nie są dzieci, ale młodzież, a szkoła nie jest przepełniona
grzecznymi dziewczętami oraz chłopcami w mundurkach, bo to szkoła
zawodowa. Poza tym wielu jej uczniów to
przybysze z innych krajów. Dlatego też zajęcia „intercultural”, podczas których dużą uwagę
poświęcono problemom imigrantów, dobrze tutaj pasowały. Ja zresztą też, bo od
razu zakwalifikowano mnie do kategorii „inmigrante”.
Przedstawiłam się w języku angielskim. Starałam się robić to
głośno, powoli, wyraźnie, ale i tak zrozumienie było niewielkie. Tylko jeden z
chłopców ubrany w dres adidasa zaczął pytać. – Eeee polaco, bitch, bitch? – kiedy
to usłyszałam odpowiedziałam (zresztą zgodnie z prawdą), że bitch nie jestem i
że wiem, co to znaczy. Dostałam za to owację na stojąco, a słuchacze zażądali,
żebym przedstawiła się też w języku polskim.– Mam na imię Matylda. Jestem Polką i mieszkam
w Warszawie. Teraz jestem w Hiszpanii – powiedziałam i znowu mnie oklaskiwano.
– Kto z was jest imigrantem? – zapytała w końcu Marta. Kilka
osób podniosło ręce i powiedziało skąd pochodzą. – Nigeria, Santo Domingo – te
odpowiedzi dominowały. – Z jakimi problemami muszą sobie radzić imigranci? –
padło kolejne pytanie. – Ekonomicznymi, bo nie mogą znaleźć pracy i muszą też szukać
nowych przyjaciół, a zatem są samotni – mówili uczestnicy.
Mimo tego, że zajęcia trwały, moja obecność wciąż wzbudzała zainteresowanie
i powszechną wesołość. Dyskusja między uczniami zaczęła krążyć wokół
mojego imienia. Zastanawiali się czy należy powiedzieć Matilda, a może Mathilde.
– What’s your name? – zapytał w końcu
ten, który wcześniej pochwalił się znajomością słowa „bitch”. Odpowiedziałam,
że po polsku mówi się Matylda. Wtedy spokojny, siedzący na uboczu chłopak
poinformował wszystkich. – En español es Matilda. To jednak nie
zakończyło rozmów na mój temat, co jakiś czas dochodziło do mnie szeptane przez
nich słowo: „polaca”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz